W życiu przestrzegał kodeksów etycznych, w sztuce i kulturze stale odnajdował jej sens i piękno, a jego poezja była lekarstwem na problemy codziennego świata. Walczył słowem o słowo. Wprawdzie polityka zdominowała ostatnie lata jego życia, ale przecież wciąż powstawała poezja, która pokazywała, jak godnie żyć i zachować twarz.
Przenajświętsza babcia
Reklama
Nazywany przez krytyków literackich „mistrzem paraboli”, „księciem ironii” czy „księciem poetów” – Zbigniew Herbert ze swoją twórczością wciąż znajduje się w centrum uwagi. Przyszły poeta, eseista i dramaturg pierwszych 20 lat życia, w tym okres okupacji, spędził we Lwowie, w którym urodził się 29 października 1924 r. Tam też uczęszczał do Szkoły Powszechnej św. Antoniego oraz do Gimnazjum im. Kazimierza Wielkiego. Ojciec Herberta – Bolesław, prawnik, profesor ekonomii i dyrektor banku, był legionistą i patriotą. Babcia poety – Maria Bałaban, z pochodzenia Ormianka, stała się dla niego „figurą świętości” – niezwykłej religijności, pełnego zawierzenia w Boga, a także umiejętności i chęci pomagania innym. „W niej światło nigdy nie gasło. Ona miała (...) kontakt z Panem Bogiem” – napisał poeta o swojej babci, która bardzo poważnie traktowała swoje zobowiązania wobec Boga i bliźnich, jednocześnie należąc do III Zakonu św. Franciszka. Razem z babcią młody Herbert zanosił niewielkie dary potrzebującym, bez domagania się wdzięczności za okazaną pomoc. Stąd duchowość franciszkańska była mu bliska przez całe życie. Sam wielokrotnie podkreślał, że źródłem jego poezji jest współczucie. Drugą ważną osobą dla rozwoju religijności Herberta była jego matka – Maria z Kaniaków Herbertowa, na której spoczął ciężar wychowania religijnego Zbigniewa i jego rodzeństwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Być jak kalkulator
Reklama
W czasie okupacji Lwowa – najpierw sowieckiej, potem niemieckiej – Herbert uczył się na tajnych kompletach. Ukończył również tajną szkołę podchorążych. W 1943 r. zdał maturę. Pod koniec wojny wstąpił do Armii Krajowej, równocześnie studiował filologię polską na tajnym uniwersytecie. Kiedy Lwów został przejęty przez Sowietów, Herbert przeniósł się do Krakowa, gdzie krótko studiował malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych oraz prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, a w 1947 r. ukończył Akademię Handlową. Potem rozpoczął studia filozoficzne u prof. Henryka Elzenberga na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zaczął regularnie publikować na łamach Tygodnika Powszechnego. Współpracował także m.in. z Tygodnikiem Wybrzeża czy Przeglądem Powszechnym. W 1950 r. poeta przeniósł się do Warszawy. Wówczas debiutował na łamach społecznego tygodnika katolickiego Dziś i jutro. Czasy stalinowskie nie należały dla Herberta do najłatwiejszych. Żeby przeżyć, pracował m.in. jako urzędnik w banku, sprzedawca w sklepie, projektant odzieży ochronnej czy kalkulator-chronometrażysta w spółdzielni pracy produkującej papierowe torby oraz zabawki. Ze względu na nieetyczne warunki pracy, mimo trudnych warunków życiowych, zrezygnował ze stanowiska. Decyzję Herberta wytłumaczył Leopold Tyrmand, przyjaciel poety, w swoim dzienniku z 1954 r., pisząc: „Czy pojmujesz, co to znaczy być kalkulatorem jakiejś żałosnej resztki człowieka, który uśmiecha się do mnie bezzębnie, bo od postawionych przeze mnie kilku cyfr zależy, czy zje jeszcze raz w życiu talerz zupy (...)”.
W 1955 r. poeta nawiązał trwającą ćwierć wieku współpracę z miesięcznikiem Twórczość, na którego łamach publikował swoje najgłośniejsze wiersze, słuchowiska radiowe i eseje podróżne, a także teksty o sztukach plastycznych i kulturze literackiej w Polsce i na świecie. Odwilż polityczna z 1956 r. zmieniła sytuację życiową Herberta. Debiut literacki tomiku wierszy Struna światła przyczynił się do poprawy warunków życiowych poety.
Dozwolone jest wątpienie
Kim tak naprawdę czuł się Herbert? Ekonomistą, prawnikiem, filozofem czy po prostu poetą? Można powiedzieć, że to dojrzewanie artysty do literatury było długie i skomplikowane. W dialogu z jego mistrzem – nauczycielem z okresu studiów Henrykiem Elzenbergiem kształtowało się Herbertowskie postrzeganie kultury, historii, sensu cierpienia, aż wreszcie zapadła ostateczna decyzja porzucenia filozofii na rzecz poezji.
Reklama
Herbert nosił w sobie głęboki niepokój. Świat pozbawiony religii go przerażał, chociaż trudno mu było się odnaleźć w kościelnej strukturze. Być może nie chciał lub nie potrafił, ze względu na swoją uczciwość, udawać, że przekonuje go coś, co go nie przekonywało. Z postaci biblijnych najbliższy był mu św. Tomasz. W ewangelicznej scenie, kiedy Tomasz Apostoł wkłada rękę w przebity bok Jezusa, poeta upatrywał nadziei dla samego siebie. Pragnął relacji z konkretną Osobą, jednak nie umiał się do tego przyznać. Dopiero w miarę upływających lat coraz mocniej potrzebował Chrystusa: proszę księdza – ja naprawdę Go szukałem/ i błądziłem w noc burzliwą pośród skał/ piłem piasek/ jadłem kamień i samotność/ tylko Krzyż płonący w górze trwał.
Zawsze do źródeł
Chcąc komentować współczesność, Herbert sięgał po antyczną maskę, mitologię, odniesienia do Biblii. Fascynowały go: sztuka, architektura, literatura, malarstwo renesansowe oraz flamandzkie. Inspiracji szukał w podróżach, a także w rozmowach z napotkanymi artystami. W doskonałości kultury śródziemnomorskiej wypatrywał przedmiotów wartych odwzorowania na kartkach zwykłego zeszytu podróżnika. Począwszy od 1958 r., wiele podróżował, m.in. do: Francji, Włoch, Anglii, Grecji, Austrii czy Stanów Zjednoczonych. Okres stanu wojennego spędził jednak w Polsce. Ostatecznie powrócił do kraju w 1992 r. Chociaż większość powojennych lat komunistycznych przebywał na Zachodzie, to w najtrudniejszych momentach historii zawsze towarzyszył Polakom, czy to wracając do kraju, czy to komentując poezją ówczesne problemy. Nigdy nie uważano go za poetę emigracyjnego – on sam na emigrację nigdy się nie zdecydował.
Reklama
Świat Herberta był czarno-biały. Rozróżniał to, co szlachetne i podłe, dobre i złe, piękne i brzydkie. (...) wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza/ zapisuję – nie wiadomo dla kogo – dzieje oblężenia – napisał poeta w wierszu Raport z oblężonego Miasta. Przeczytamy w nim również: nasze dzieci nie lubią bajek/ bawią się w zabijanie/ na jawie i we śnie marzą o zupie chlebie i kości/ zupełnie jak psy i koty. Herbert nie miał złudzeń. Przedstawiał fakty i uwrażliwiał: ojczyzny się nie wybiera. Tu się urodziłeś i tu jest twoje miejsce, bądź więc wobec niej lojalny – przekonywał. Zawsze podkreślał, że Polska zasługuje na „miłość i szacunek”.
Nie zdążę już...
W ostatnich latach życia, mimo postępującej choroby, Herbert nie zrezygnował z uczestniczenia w życiu politycznym. Zainicjował m.in. akcje poparcia niepodległości Czeczenii oraz rehabilitacji płk. Ryszarda Kuklińskiego. Wiosną 1998 r. ogłosił ostatni zbiór wierszy – Epilog burzy, w którym pytał: dlaczego/ życie moje/ nie było jak kręgi na wodzie/ obudzonym w nieskończonych głębiach/ początkiem który rośnie/ układa się w słoje stopnie fałdy/ by skonać spokojnie/ u twoich nieodgadnionych kolan.
Herbert napisał o sobie: „W gruncie rzeczy jestem pesymistą, jedną z najsmutniejszych odmian «dowcipkującego pesymisty»”. Ta (nie)oczywista sfera życia artysty niepogodzonego z opuszczeniem ukochanego Lwowa porusza najmocniej. Emocjonalny syndrom miejsca utraconego towarzyszył Herbertowi aż do końca ziemskiej podróży. Zmarł 28 lipca 1998 r. w Warszawie. Został pochowany na Powązkach. W pogrzebie poety uczestniczyli nobliści – Wisława Szymborska i Czesław Miłosz. Ten ostatni żegnał Herberta słowami: „Umarł wielki poeta. Każdy kraj ma w ciągu całej swojej historii zaledwie kilku takich poetów”.