Kaśka była córką znanej w mieście nauczycielki i lekarza, dyrektora przychodni. Należała więc do dziewczyn z tzw. dobrego domu. Chyba nigdzie nie czuła się tak bezpiecznie, jak u boku rodziców. Mówiła często swoim znajomym, że jej "starzy są naprawdę w porządku". Jej przygoda z narkotykami zaczęła się już w pierwszej klasie liceum. Zetknięcie to było zupełnie prozaiczne i bez żadnych powodów, typu dołek czy załamanie psychiczne. Po prostu, na prywatce znalazła się w towarzystwie, w którym do dobrego tonu należało zażyć jakąś działkę narkotyku. To jej trochę imponowało, zwłaszcza że towarzystwo było w większości studenckie, co dla licealistki stanowiło olbrzymią nobilitację.
Od tamtej chwili zaczęła się prawdziwa gehenna. Scenariusz był taki, jak w życiu każdego ćpuna. Z dnia na dzień staczanie się w przepaść narkotykowego uzależnienia. Było coraz gorzej. Uciekała z domu i wracała do niego po kilku dniach, często ubrudzona, zawszona i zmarznięta.
Rodzice ukrywali problem. Zawsze po takim "nagazowanym" powrocie myli córeczkę i kładli do ciepłego łóżeczka. Dopiero rano zaczynały się pouczenia, prośby i błagania. Nic jednak nie pomagało. Kaśce ciągle wydawało się, że nie jest ćpunem. Wyglądała przecież na zdrową i zadbaną dziewczynę. Mama Kaśki szukała różnych sposobów i pytała wielu terapeutów i znawców od leczenia narkomanów. Zawsze padała tylko jedna zasadnicza rada: córka musi na własnej skórze odczuć i zobaczyć, że schodzi na dno. "Nie może pani wpuścić córki do domu, kiedy wraca naćpana w środku nocy. Niech raz czy drugi obudzi się na klatce schodowej, aby zobaczyć, że jest już z nią naprawdę źle" - doradzał jeden z wielkich autorytetów w tej dziedzinie. Matka postanowiła spróbować tej radykalnej terapii. Kilka dni po tej rozmowie Kaśka znowu zwiała z domu. Nie było jej kilka nocy. Dopiero po czterech dniach, gdzieś około godziny trzeciej nad ranem zadzwoniła do drzwi. Matka zerknęła przez judasza i zobaczyła Kaśkę w strasznym stanie. W pierwszym momencie chciała otworzyć, gdy nagle przypomniała sobie rady terapeutów. "Nie wolno mi jej otworzyć! Nie wolno!" - powtarzała sobie zaciskając wargi. W myślach jednak odzywał się czasem inny głos. "Przecież jesteś matką. To córka, nie możesz jej zostawić". Kaśka zniecierpliwiona dzwonieniem zaczęła krzyczeć i walić w drzwi.
Matka zalewała się łzami. Ściągnęła z wieszaka w przedpokoju stary sweter i chowając w niego głowę wręcz wyła z bólu. Po drugiej stronie drzwi podobne zawodzenie wydobywało się z ust Kaśki. Dla obu była to chyba najgorsza noc w życiu. Kaśka spędziła tę noc na klatce schodowej, przytulona do drzwi swojego rodzinnego domu. Z drugiej strony przy tych samych drzwiach szlochała jej mama. Otworzyła córce drzwi dopiero nad ranem. Kaśka przetarła niemal zakrwawione oczy i rzuciła się matce na szyję. "Mamo, to straszne co się ze mną stało! Ja naprawdę staczam się na dno. Proszę, bądźcie ze mną!" - błagała na kolanach. Kaśka podjęła decyzję o leczeniu. Odrzucenie, jakiego doznała tamtej nocy - pozwoliło jej zrozumieć własny dramat i doprowadziło do wychodzenia na prostą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu