Ostatnie tygodnie to w przestrzeni publicznej powrót ostrego sporu dotyczącego kwestii aborcji. Społeczne emocje dotyczące tej sprawy, które wybuchły rok temu po wyroku Trybunału Konstytucyjnego stwierdzającego niezgodność aborcji eugenicznej z ustawą zasadniczą, zdawały się, przynajmniej na tę chwilę, wygaszone.
Całkowite fiasko grubiańskich protestów spod znaku czerwonej błyskawicy ucieszyły każdego zdrowo myślącego Polaka, a stoczenie się Marty Lempart z pozycji liderki masowego, społecznego protestu do bluzgającej na rogach ulic przekupki obeszło li tylko krąg najbardziej sfanatyzowanych osób w środowisku „Gazety Wyborczej”, czyli redakcję „Wysokich Obcasów”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Tragedia w Pszczynie, gdzie (jak już wiemy z wyników kontroli przeprowadzonej przez NFZ) z powodu „szeregu nieprawidłowości” ze strony personelu medycznego zmarła 30-letnia ciężarna, doprowadziły do ponownego wyjścia na ulice niezadowolonych z braku możliwości pozbywania się chorych lub niepełnosprawnych dzieci. Nie chcąc się powtarzać (pisałem bowiem na ten temat w moim ostatnim felietonie), chcę jednak powrócić do tematu walki o ochronę życia poczętego i tego, jak wygląda ona w Łodzi.
Reklama
W połowie września łódzcy radni (przy sprzeciwie klubu PiS) postanowili zakazać poruszania się po Łodzi furgonetek pro-life. Szczęśliwie na początku października wojewoda łódzki Tobiasz Bocheński unieważnił tę uchwałę. Może to nie być jednak koniec całej sprawy, ponieważ radni rozważają zaskarżenie wojewody do sądu.
Oficjalnie pomysł przyjęcia uchwały powstał po „wsłuchaniu się w głos mieszkańców”. Znając jednak gorliwość ideologiczną radnych z klubów Koalicji Obywatelskiej i Lewicy oraz legendarny już szacunek dla łodzian prezentowany przez obecną ekipę rządzącą (proszę Państwa o sprawdzenie z jaką empatią są traktowani mieszkańcy osiedla Wzniesień Łódzkich, którzy wytrwale protestują przeciwko planom UMŁ dotyczącym projektu planu zagospodarowania przestrzennego ich osiedla) nie mam wątpliwości, że o żadnym „wsłuchiwaniu się” nie było mowy.
Po co więc radni chcieli utrudnić funkcjonowanie ruchom pro-life w Łodzi? Tutaj pozwolę sobie Państwu polecić poczytanie protokołu z sesji Rady Miejskiej z 15 września, podczas której głosowane były te przepisy (w ogóle gorąco zachęcam do regularnego czytania sprawozdań z posiedzeń Rady. Pewni piewcy wolności i demokracji z dużą swobodą pozbywają się tam krępującego gorsetu pozorów).
Otóż radni, uwaga!, chcieli „ucywilizować” proces informowania o realiach aborcji oraz praktyk homoseksualnych. Cywilizować na modłę współczesną, liberalno-lewicową, czyli ocenzurować i zakazać dyskusji. Po co mówić o tym, jak odrażającą zbrodnią, bo dokonaną na istocie absolutnie bezbronnej, jest aborcja? Ktoś jeszcze mógłby zacząć się nad tym zastanawiać. Kogoś mogłoby ruszyć sumienie.
Reklama
Ta postawa, tak popularna w obecnych czasach, opiera się na jednym założeniu: sprawiedliwe (dobre, pożądane, właściwe, etc.) jest to, co służy silniejszym. To oni określają, tak jak chciał tego Nietzsche, zasady, według których ma funkcjonować życie społeczne. Takie postępowanie w zasadzie zaprzecza całemu chrześcijaństwu.
Trzeba powiedzieć jasno: tak, zdjęcia prezentowane na bokach furgonetek są drastyczne. Tak jak drastyczne jest każde morderstwo. A jak podaje Fundacja Pro-Prawo do Życia, każdego roku (w latach 2010-2014) zabijano na całym świecie 56 milionów nienarodzonych dzieci. Jeśli dzięki pojawiającym się w przestrzeni publicznej zdjęciom zostanie uratowane choć jedno dziecko, to jest to cena, którą warto zapłacić.
Na koniec jeszcze jedna uwaga: podczas dyskusji radnych padło stwierdzenie, że treści prezentowane na furgonetkach mogą uderzać nie tylko w homoseksualistów, czy zwolenników aborcji, ale także w inne grupy np. księży. Szczerze mówiąc, nie mam nic przeciwko akcji ostrzegającej dzieci przed niebezpieczeństwem wykorzystywania seksualnego przez przedstawicieli różnych profesji, w tym kapłanów. Byleby tylko była ona przeprowadzona uczciwie.