Panie (…) daj mi szczerze prowadzić życie
i nigdy nie być aktorem życiowym.
Daj odwagę życia według wskazań Twoich. (…)
Niech te chwile mego wahania życiowego i odchodzenia
od Ciebie staną mi się obecnie mocą.
Boże, chcę być naprawdę kapłanem.
Bł. ks. S. W. Frelichowski - ostatnie słowa zapisane w „Pamiętniku”, 15 marca 1939 r.
Najlepszą jest idea harcerstwa: wychowanie młodzieży przez młodzież. I ja sam, jak długo tylko będę mógł, co daj Boże, aby zawsze było, będę harcerzem i nigdy dla niego pracować i go popierać nie przestanę. Czuwaj!” - zapisał w „Pamiętniku” w 1930 r. druh Wicek i pozostał wierny temu przyrzeczeniu na pozostałe 15 lat swojego życia.
Chcę być prawdziwym harcerzem
Reklama
Wstąpił do 2. Drużyny im. Zawiszy Czarnego w Chełmży trzy lata wcześniej jako uczeń czwartej klasy Gimnazjum Klasycznego. Pełnił funkcje przybocznego, wywiadowcy, zastępowego i drużynowego. Brał udział w zlotach harcerskich, obozach i wyprawach, dzięki którym poznawał Polskę (najdalszą podróż odbył w 1928 r. aż na Huculszczyznę na Kresach południowo-wschodnich), w 1929 r. był reprezentantem Chorągwi Pomorskiej na II Narodowym Zlocie Harcerstwa Polskiego w Poznaniu, gdzie miał sposobność zwiedzenia Powszechnej Wystawy Krajowej. Dzięki harcerstwu chłopak z małej, prowincjonalnej Chełmży poszerzał więc swoje horyzonty, poznawał Polskę i ludzi inaczej ukształtowanych kulturowo niż on, Pomorzanin od pokoleń, i zaspokajał wrodzoną ciekawość świata. Najważniejszy dla niego był jednak rozwój duchowy, który dzięki harcerstwu postępował, umacniał się. System wartości wyniesiony z domu Wicek wzbogacił o nieustanne samodoskonalenie się, walkę ze słabościami, odpowiedzialność za swoje czyny i powierzonych sobie ludzi. Przejście przez szkołę harcerstwa stanowiło dla niego cenną zaprawę przed pełnieniem kapłańskiej posługi, szczególnie za drutami obozów. Przedtem jednak propagował harcerski program wychowawczy w Seminarium Duchownym w Pelplinie. Choć mundur z lilijką zamienił na klerycką sutannę, uważał, że harcerskie ideały mogą wspomóc formację duchową przyszłych kapłanów. W latach 1934-1936 był komendantem Zrzeszenia Starszoharcerskiego Kleryków.
Gdy w 1936 r. władze kościelne z powodów politycznych rozwiązały tę organizację w pelplińskim seminarium, alumn Frelichowski mimo przeżytego rozczarowania nie obraził się na rzeczywistość, ale za pozwoleniem rektora, ks. Józefa Roskwitalskiego (jego sylwetka w „Głosie z Torunia nr 25/2007), kontynuował, choć w innej formie, działalność harcerską, dzieląc się swym doświadczeniem z drużynami w Pelplinie, w tym z drużyną z Collegium Marianum. Pelplińscy harcerze gościli druha Wicka, uhonorowanego zaszczytnym stopniem „Harcerza Rzeczypospolitej” potwierdzonym m.in. podpisem Aleksandra Kamińskiego (późniejszego współtwórcy Szarych Szeregów, autora książki „Kamienie na szaniec” - przyp. W.W.), na zbiórkach, ogniskach i słuchali jego gawęd. Prawdziwy harcerz składa przysięgę na całe życie, toteż druh Frelichowski, pomorski „Alek”, pozostał jej wierny także później, w nieludzkich warunkach obozowych. W czasie uroczystości jego beatyfikacji w Toruniu 7 czerwca 1999 r. Jan Paweł II zwrócił się do „rodziny polskich harcerzy”, by nowy Błogosławiony stał się dla niej „patronem, nauczycielem szlachetności i orędownikiem pokoju i pojednania”. Niespełna cztery lata później, w przeddzień swych narodzin dla nieba, podczas Mszy św. w Katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie bł. druh Stefan Wincenty został ogłoszony patronem harcerstwa polskiego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zostałem prezesem Sodalicji
Reklama
„Przenajświętsza Panno i Bogurodzico Maryjo, ja Wincenty Frelichowski (…) wiedziony pragnieniem służenia Tobie, obieram Cię (…) za Panią, Orędowniczkę i Matkę, i mocno postanawiam nadal być zawsze sługą Twoim i starać się wedle możności, by wszyscy Tobie służyli (…)” - mówił czternastoletni uczeń czwartej klasy Gimnazjum Klasycznego u stóp ołtarza w prastarej chełmżyńskiej farze. Harcerskiemu hartowaniu charakteru oraz zdobywaniu skautowskich sprawności przez Wicka towarzyszyło bowiem pogłębianie wiary i pobożności. Sprzyjała temu przynależność do Sodalicji Mariańskiej. Wincenty Frelichowski pracował tu w sekcjach misyjnej i eucharystycznej; w 1930 r. został prezesem chełmżyńskiej sodalicji. „Tu znalazł także elementy formacji religijnej, której potrzebował” - pisze Waldemar Rozynkowski. Robert Zadura zauważa, że sodalicja stworzyła Stefanowi Wincentemu sposobność rozwinięcia duchowości maryjnej i eucharystycznej. Głównym celem organizacji było doskonalenie wewnętrzne („najgorętsza cześć dla Najświętszej Maryi Panny i naśladowanie Jej cnót”), jednak celowi temu miało towarzyszyć przykładne pełnienie obowiązków wobec Kościoła, ojczyzny i rodziny. Takie zadania apostolskie przyszły Błogosławiony uznał za swoje. W 1931 r. wyzna pośrednio w „Pamiętniku”, że cel sodalicji: „uświęcając siebie uświęcamy społeczeństwo” jest także jego celem życiowym. Stąd tylko krok do podjęcia decyzji o kapłaństwie: „Ja chcę być przewodnikiem ludu naszego. Chcę mu objawiać prawdy Boskie i uczyć go miłości Bożej”.
Głos Boży zawezwał mnie
Reklama
Doświadczenia, które zdobył jako drużynowy i moderator młodzieży sodalicyjnej okazały się bezcenne w służbie kapłańskiej, która była jego „największym marzeniem, życzeniem od dzieciństwa”: zaczął się ku niej wyraźnie skłaniać od nieoczekiwanej śmierci brata w 1930 r. („od śmierci Czesia czuję w sobie jakąś przemianę”). „Moje wewnętrzne przekonania, życzenia krewnych, a zdaje się, że i pragnienia rodziców, wszystko to skłania mnie do tego, abym został księdzem” - zapisał w swoim „Pamiętniku” dwa i pół miesiąca przed maturą. Po egzaminie dojrzałości, który składał w maju i w czerwcu 1931 r., stanął przed ostatecznym wyborem drogi życiowej. Kusiły go studia medyczne i praca chirurga, miłość do Agnieszki, wizja szczęśliwej rodziny na wzór tej, w której wzrastał. „Jak cudnie, jak pięknie nęcił mnie świat (…) Dopiero po maturze mi się objawił” - wyzna później w „Pamiętniku”. A jednak podczas sierpniowych wakacji w Pruskiej Łące nie opodal Kowalewa, kiedy w otoczeniu natury przyszedł na niego czas wyciszenia, „po gorącej modlitwie do Boga z prośbą o oświecenie” ostatecznie odpowiedział sobie na „pytanie bodaj najważniejsze w życiu”: „Zdecydowałem się krótko, po żołniersku, wstąpić nieodwołalnie do Seminarium”.
W październiku 1931 r. Stefan Wincenty przekroczył próg uczelni o przeszło trzystuletniej tradycji, opromienionej sławą „Aten pomorskich”, chlubiącej się znakomitą szkołą historyczną, europejską filozofa ks. Franciszka Sawickiego i prekursorów odnowy liturgicznej, na czele z ks. Kazimierzem Bieszkiem. Rektorem był wtedy ogólnie szanowany przez duchowieństwo chełmińskie i ukochany przez kleryków bp. Konstantyn Dominik.
„Serce do Chełmży ciągnęło…” - napisze później w liście do kuzynki. Tymczasem przyszedł trudny czas wdrażania się w seminaryjny porządek dnia: budzenie się o 5.30 na odgłos dzwonu z korytarza, duchowe rozmyślania w auli, Msza św. w kaplicy św. Barbary, wykłady, adoracja Najświętszego Sakramentu, czytanie Pisma Świętego, przechadzki po ogrodzie, posiłki w refektarzu, nauka własna, egzorta ascetyczna wygłaszana w auli pod koniec dnia przez kierownika duchownego, wspólna wieczorna modlitwa w kaplicy. Monotonna codzienność seminaryjna i oderwanie od świata doskwierały młodemu człowiekowi, który jednak w chwili głębszej refleksji zdobywa się na entuzjazm: „O błogosławione zacisze (…) Czyż w gwarze można poznać Boga i siebie?”. Nieustannie pyta: „Kto mnie przywołał? Po co przyszedłem? Jakim być powinienem?”. „Wart podkreślenia jest fakt - pisze Robert Zadura - nieustannego poszukiwania przez Stefana Wincentego Frelichowskiego swego powołania, aby na tym doświadczeniu budować przyszłe życie kapłańskie. Wiedział, że jeżeli tego nie osiągnie, to zrezygnuje z przyjęcia święceń kapłańskich”. Z każdym rokiem pobytu w seminarium utwierdzał się w przekonaniu, że kapłaństwo jest posługą, a nie zawodem, że przeznaczeniem księdza jest apostolstwo, a jego wrogiem - bierność. „Kapłan nie może być tylko poczciwym; on musi być świętym” - stwierdził z przekonaniem. Po rekolekcjach otwierających trzeci rok studiów zdecydowanie wytyczył cel swojego życia: „Chcę stanowczo tylko do Boga należeć. (…) Chcę zdecydowanie dążyć do świętości”.
Zmagania, szarpanina, niepewność
Stefan Wincenty Frelichowski często składa podobne deklaracje, jednak przed niebezpieczeństwem pychy, jakie czai się w podobnych sytuacjach, strzeże go nieustanna samokontrola, samokrytycyzm i dystans do samego siebie. Na początku drugiego roku upomina sam siebie: „Nade wszystko muszę usunąć tę pychę z serca, to wynoszenie siebie wobec drugich”. Pod koniec czwartego roku wyrzuca sobie: „Nie odpowiedziałeś wymaganiom. Jesteś niższy, słabszy, gorszy pod każdym względem niż sam to przypuszczałeś, niż to myśleli koledzy, znajomi”. Co więcej, w tej spowiedzi zapisanej na kartach swojego „Pamiętnika” wyznaje: „Widzę z rozpaczą, że nie tylko daleko mi do ideału, ale i to najważniejsze, że w drodze do niego cofnąłem się i że nie mam chęci dążenia do niego”. Tu jednak przychodzi w sukurs jego formacja duchowa zbudowana na rodzinie, harcerstwie i sodalicji, która pozwalała jednak przetrwać chwile zwątpień i słabości, i całkowicie zawierzyć Opatrzności. Modlił się żarliwie: „Boże, wyzwól mnie z tego stanu, w jakim dziś jestem”. Odezwał się w nim także stary harcerz: „Daj mi Twą łaskę. Ja z nią współdziałać i po harcersku wydobyć się chcę z tego upadku duchowego”. Jest konsekwentny. Dwa i pół roku wcześniej - napisał w liście do kuzynki: „Wszyscy ludźmi jesteśmy. Trudno nam odwyknąć od złych przywar i skłonności”. Nie byłby jednak sobą, gdyby zaraz nie dodał: „To naturalne, ale walczyć trzeba, bo dopiero po walce przychodzi zwycięstwo”. Ostatecznym punktem odniesienia był jednak dla niego dom rodzinny i wyniesiona stamtąd wiara, o czym świadczy urodzinowy zapis w „Pamiętniku” z 1934 r.: „Zatem przypomniawszy sobie na nowo życzenie kochanych mych rodziców, idę spokojnie spać z ufnością w sercu: «Bóg kieruje twoimi dalszymi krokami»”.
Bóg pokierował jego krokami ku kapłaństwu i ku męczeństwu. Na kilka dni przed święceniami diakon Stefan Wincenty Frelichowski zapisał w „Pamiętniku” prorocze wyznanie: „Obecnie dobijam do półmetka mego życia całego. Jest nim kapłaństwo. A potem tylko jedna jasna smuga: dawanie ludziom Boga i samemu iść z duszami razem do Boga”.
Dom rodzinny, błogi ten dom*
Stefan Wincenty Frelichowski urodził się w Chełmży 22 stycznia 1913 r. jako trzeci syn Ludwika, właściciela piekarni, i Marty z domu Olszewskiej. Później urodziły się jeszcze trzy dziewczynki. Drugie imię - patrona dnia jego urodzin - zaproponowane przez Zygmunta Sarneckiego, ojca chrzestnego, przylgnęło do chłopca, którego w rodzinie nazywano Wickiem. „Błogim” określi przyszły Błogosławiony swój dom rodzinny. „Poczucie wspólnoty i wzajemnej miłości, jaka łączyła go z rodzicami i rodzeństwem, pomagało mu przetrwać najtrudniejsze momenty życia oraz kształtowało charakter i wiarę, co za tym idzie, pobożność przyszłego Błogosławionego” - napisał jego biograf, Robert Zadura. Wspólne odmawianie Różańca, modlitwy przy stole, włączanie się w życie parafii (rodzice należeli do Bractwa Różańcowego, synowie byli ministrantami), to niektóre przejawy religijnej atmosfery panującej u państwa Frelichowskich. Wicek przejął od swojej matki miłość do Najświętszej Panny, co zaowocowało przystąpieniem do Sodalicji Mariańskiej, a także szczególny w jego domu kult Serca Jezusowego. Jako alumn „pierwszego kursu” wyznał w liście do kuzynki z 1932 r., że pragnie „stać się kapłanem wedle Serca Bożego”. W parafii Mariackiej w Toruniu był opiekunem Bractwa Najświętszego Serca Pana Jezusa. W obozie w Dachau pod jego przywództwem kapłani i alumni skupieni w Legionie Chrystusa oddali się Sercu Jezusowemu. Kto wie, czy wtedy ks. Wicek nie przywołał w myślach wspom-nienia z dzieciństwa, jak wraz z bliskimi modlił się w domu przed obrazem Serca Jezusowego. Zrządzeniem Bożej Opatrzności uroczystość jego beatyfikacji w Toruniu 7 czerwca 1999 r. podczas pielgrzymki papieża Jana Pawła II odbyła się właśnie w czasie nabożeństwa czerwcowego ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa.
*Podtytuły pochodzą z „Pamiętnika” ks. S. W. Frelichowskiego