Reklama

Duchowni diecezji chełmińskiej (21A)

Błogosławiony kapłan i męczennik(I)

Niedziela toruńska 8/2008

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Panie (…) daj mi szczerze prowadzić życie
i nigdy nie być aktorem życiowym.
Daj odwagę życia według wskazań Twoich. (…)
Niech te chwile mego wahania życiowego i odchodzenia
od Ciebie staną mi się obecnie mocą.
Boże, chcę być naprawdę kapłanem.
Bł. ks. S. W. Frelichowski - ostatnie słowa zapisane w „Pamiętniku”, 15 marca 1939 r.

Najlepszą jest idea harcerstwa: wychowanie młodzieży przez młodzież. I ja sam, jak długo tylko będę mógł, co daj Boże, aby zawsze było, będę harcerzem i nigdy dla niego pracować i go popierać nie przestanę. Czuwaj!” - zapisał w „Pamiętniku” w 1930 r. druh Wicek i pozostał wierny temu przyrzeczeniu na pozostałe 15 lat swojego życia.

Chcę być prawdziwym harcerzem

Reklama

Wstąpił do 2. Drużyny im. Zawiszy Czarnego w Chełmży trzy lata wcześniej jako uczeń czwartej klasy Gimnazjum Klasycznego. Pełnił funkcje przybocznego, wywiadowcy, zastępowego i drużynowego. Brał udział w zlotach harcerskich, obozach i wyprawach, dzięki którym poznawał Polskę (najdalszą podróż odbył w 1928 r. aż na Huculszczyznę na Kresach południowo-wschodnich), w 1929 r. był reprezentantem Chorągwi Pomorskiej na II Narodowym Zlocie Harcerstwa Polskiego w Poznaniu, gdzie miał sposobność zwiedzenia Powszechnej Wystawy Krajowej. Dzięki harcerstwu chłopak z małej, prowincjonalnej Chełmży poszerzał więc swoje horyzonty, poznawał Polskę i ludzi inaczej ukształtowanych kulturowo niż on, Pomorzanin od pokoleń, i zaspokajał wrodzoną ciekawość świata. Najważniejszy dla niego był jednak rozwój duchowy, który dzięki harcerstwu postępował, umacniał się. System wartości wyniesiony z domu Wicek wzbogacił o nieustanne samodoskonalenie się, walkę ze słabościami, odpowiedzialność za swoje czyny i powierzonych sobie ludzi. Przejście przez szkołę harcerstwa stanowiło dla niego cenną zaprawę przed pełnieniem kapłańskiej posługi, szczególnie za drutami obozów. Przedtem jednak propagował harcerski program wychowawczy w Seminarium Duchownym w Pelplinie. Choć mundur z lilijką zamienił na klerycką sutannę, uważał, że harcerskie ideały mogą wspomóc formację duchową przyszłych kapłanów. W latach 1934-1936 był komendantem Zrzeszenia Starszoharcerskiego Kleryków.
Gdy w 1936 r. władze kościelne z powodów politycznych rozwiązały tę organizację w pelplińskim seminarium, alumn Frelichowski mimo przeżytego rozczarowania nie obraził się na rzeczywistość, ale za pozwoleniem rektora, ks. Józefa Roskwitalskiego (jego sylwetka w „Głosie z Torunia nr 25/2007), kontynuował, choć w innej formie, działalność harcerską, dzieląc się swym doświadczeniem z drużynami w Pelplinie, w tym z drużyną z Collegium Marianum. Pelplińscy harcerze gościli druha Wicka, uhonorowanego zaszczytnym stopniem „Harcerza Rzeczypospolitej” potwierdzonym m.in. podpisem Aleksandra Kamińskiego (późniejszego współtwórcy Szarych Szeregów, autora książki „Kamienie na szaniec” - przyp. W.W.), na zbiórkach, ogniskach i słuchali jego gawęd. Prawdziwy harcerz składa przysięgę na całe życie, toteż druh Frelichowski, pomorski „Alek”, pozostał jej wierny także później, w nieludzkich warunkach obozowych. W czasie uroczystości jego beatyfikacji w Toruniu 7 czerwca 1999 r. Jan Paweł II zwrócił się do „rodziny polskich harcerzy”, by nowy Błogosławiony stał się dla niej „patronem, nauczycielem szlachetności i orędownikiem pokoju i pojednania”. Niespełna cztery lata później, w przeddzień swych narodzin dla nieba, podczas Mszy św. w Katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie bł. druh Stefan Wincenty został ogłoszony patronem harcerstwa polskiego.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Zostałem prezesem Sodalicji

Reklama

„Przenajświętsza Panno i Bogurodzico Maryjo, ja Wincenty Frelichowski (…) wiedziony pragnieniem służenia Tobie, obieram Cię (…) za Panią, Orędowniczkę i Matkę, i mocno postanawiam nadal być zawsze sługą Twoim i starać się wedle możności, by wszyscy Tobie służyli (…)” - mówił czternastoletni uczeń czwartej klasy Gimnazjum Klasycznego u stóp ołtarza w prastarej chełmżyńskiej farze. Harcerskiemu hartowaniu charakteru oraz zdobywaniu skautowskich sprawności przez Wicka towarzyszyło bowiem pogłębianie wiary i pobożności. Sprzyjała temu przynależność do Sodalicji Mariańskiej. Wincenty Frelichowski pracował tu w sekcjach misyjnej i eucharystycznej; w 1930 r. został prezesem chełmżyńskiej sodalicji. „Tu znalazł także elementy formacji religijnej, której potrzebował” - pisze Waldemar Rozynkowski. Robert Zadura zauważa, że sodalicja stworzyła Stefanowi Wincentemu sposobność rozwinięcia duchowości maryjnej i eucharystycznej. Głównym celem organizacji było doskonalenie wewnętrzne („najgorętsza cześć dla Najświętszej Maryi Panny i naśladowanie Jej cnót”), jednak celowi temu miało towarzyszyć przykładne pełnienie obowiązków wobec Kościoła, ojczyzny i rodziny. Takie zadania apostolskie przyszły Błogosławiony uznał za swoje. W 1931 r. wyzna pośrednio w „Pamiętniku”, że cel sodalicji: „uświęcając siebie uświęcamy społeczeństwo” jest także jego celem życiowym. Stąd tylko krok do podjęcia decyzji o kapłaństwie: „Ja chcę być przewodnikiem ludu naszego. Chcę mu objawiać prawdy Boskie i uczyć go miłości Bożej”.

Głos Boży zawezwał mnie

Reklama

Doświadczenia, które zdobył jako drużynowy i moderator młodzieży sodalicyjnej okazały się bezcenne w służbie kapłańskiej, która była jego „największym marzeniem, życzeniem od dzieciństwa”: zaczął się ku niej wyraźnie skłaniać od nieoczekiwanej śmierci brata w 1930 r. („od śmierci Czesia czuję w sobie jakąś przemianę”). „Moje wewnętrzne przekonania, życzenia krewnych, a zdaje się, że i pragnienia rodziców, wszystko to skłania mnie do tego, abym został księdzem” - zapisał w swoim „Pamiętniku” dwa i pół miesiąca przed maturą. Po egzaminie dojrzałości, który składał w maju i w czerwcu 1931 r., stanął przed ostatecznym wyborem drogi życiowej. Kusiły go studia medyczne i praca chirurga, miłość do Agnieszki, wizja szczęśliwej rodziny na wzór tej, w której wzrastał. „Jak cudnie, jak pięknie nęcił mnie świat (…) Dopiero po maturze mi się objawił” - wyzna później w „Pamiętniku”. A jednak podczas sierpniowych wakacji w Pruskiej Łące nie opodal Kowalewa, kiedy w otoczeniu natury przyszedł na niego czas wyciszenia, „po gorącej modlitwie do Boga z prośbą o oświecenie” ostatecznie odpowiedział sobie na „pytanie bodaj najważniejsze w życiu”: „Zdecydowałem się krótko, po żołniersku, wstąpić nieodwołalnie do Seminarium”.
W październiku 1931 r. Stefan Wincenty przekroczył próg uczelni o przeszło trzystuletniej tradycji, opromienionej sławą „Aten pomorskich”, chlubiącej się znakomitą szkołą historyczną, europejską filozofa ks. Franciszka Sawickiego i prekursorów odnowy liturgicznej, na czele z ks. Kazimierzem Bieszkiem. Rektorem był wtedy ogólnie szanowany przez duchowieństwo chełmińskie i ukochany przez kleryków bp. Konstantyn Dominik.
„Serce do Chełmży ciągnęło…” - napisze później w liście do kuzynki. Tymczasem przyszedł trudny czas wdrażania się w seminaryjny porządek dnia: budzenie się o 5.30 na odgłos dzwonu z korytarza, duchowe rozmyślania w auli, Msza św. w kaplicy św. Barbary, wykłady, adoracja Najświętszego Sakramentu, czytanie Pisma Świętego, przechadzki po ogrodzie, posiłki w refektarzu, nauka własna, egzorta ascetyczna wygłaszana w auli pod koniec dnia przez kierownika duchownego, wspólna wieczorna modlitwa w kaplicy. Monotonna codzienność seminaryjna i oderwanie od świata doskwierały młodemu człowiekowi, który jednak w chwili głębszej refleksji zdobywa się na entuzjazm: „O błogosławione zacisze (…) Czyż w gwarze można poznać Boga i siebie?”. Nieustannie pyta: „Kto mnie przywołał? Po co przyszedłem? Jakim być powinienem?”. „Wart podkreślenia jest fakt - pisze Robert Zadura - nieustannego poszukiwania przez Stefana Wincentego Frelichowskiego swego powołania, aby na tym doświadczeniu budować przyszłe życie kapłańskie. Wiedział, że jeżeli tego nie osiągnie, to zrezygnuje z przyjęcia święceń kapłańskich”. Z każdym rokiem pobytu w seminarium utwierdzał się w przekonaniu, że kapłaństwo jest posługą, a nie zawodem, że przeznaczeniem księdza jest apostolstwo, a jego wrogiem - bierność. „Kapłan nie może być tylko poczciwym; on musi być świętym” - stwierdził z przekonaniem. Po rekolekcjach otwierających trzeci rok studiów zdecydowanie wytyczył cel swojego życia: „Chcę stanowczo tylko do Boga należeć. (…) Chcę zdecydowanie dążyć do świętości”.

Zmagania, szarpanina, niepewność

Stefan Wincenty Frelichowski często składa podobne deklaracje, jednak przed niebezpieczeństwem pychy, jakie czai się w podobnych sytuacjach, strzeże go nieustanna samokontrola, samokrytycyzm i dystans do samego siebie. Na początku drugiego roku upomina sam siebie: „Nade wszystko muszę usunąć tę pychę z serca, to wynoszenie siebie wobec drugich”. Pod koniec czwartego roku wyrzuca sobie: „Nie odpowiedziałeś wymaganiom. Jesteś niższy, słabszy, gorszy pod każdym względem niż sam to przypuszczałeś, niż to myśleli koledzy, znajomi”. Co więcej, w tej spowiedzi zapisanej na kartach swojego „Pamiętnika” wyznaje: „Widzę z rozpaczą, że nie tylko daleko mi do ideału, ale i to najważniejsze, że w drodze do niego cofnąłem się i że nie mam chęci dążenia do niego”. Tu jednak przychodzi w sukurs jego formacja duchowa zbudowana na rodzinie, harcerstwie i sodalicji, która pozwalała jednak przetrwać chwile zwątpień i słabości, i całkowicie zawierzyć Opatrzności. Modlił się żarliwie: „Boże, wyzwól mnie z tego stanu, w jakim dziś jestem”. Odezwał się w nim także stary harcerz: „Daj mi Twą łaskę. Ja z nią współdziałać i po harcersku wydobyć się chcę z tego upadku duchowego”. Jest konsekwentny. Dwa i pół roku wcześniej - napisał w liście do kuzynki: „Wszyscy ludźmi jesteśmy. Trudno nam odwyknąć od złych przywar i skłonności”. Nie byłby jednak sobą, gdyby zaraz nie dodał: „To naturalne, ale walczyć trzeba, bo dopiero po walce przychodzi zwycięstwo”. Ostatecznym punktem odniesienia był jednak dla niego dom rodzinny i wyniesiona stamtąd wiara, o czym świadczy urodzinowy zapis w „Pamiętniku” z 1934 r.: „Zatem przypomniawszy sobie na nowo życzenie kochanych mych rodziców, idę spokojnie spać z ufnością w sercu: «Bóg kieruje twoimi dalszymi krokami»”.
Bóg pokierował jego krokami ku kapłaństwu i ku męczeństwu. Na kilka dni przed święceniami diakon Stefan Wincenty Frelichowski zapisał w „Pamiętniku” prorocze wyznanie: „Obecnie dobijam do półmetka mego życia całego. Jest nim kapłaństwo. A potem tylko jedna jasna smuga: dawanie ludziom Boga i samemu iść z duszami razem do Boga”.

Dom rodzinny, błogi ten dom*

Stefan Wincenty Frelichowski urodził się w Chełmży 22 stycznia 1913 r. jako trzeci syn Ludwika, właściciela piekarni, i Marty z domu Olszewskiej. Później urodziły się jeszcze trzy dziewczynki. Drugie imię - patrona dnia jego urodzin - zaproponowane przez Zygmunta Sarneckiego, ojca chrzestnego, przylgnęło do chłopca, którego w rodzinie nazywano Wickiem. „Błogim” określi przyszły Błogosławiony swój dom rodzinny. „Poczucie wspólnoty i wzajemnej miłości, jaka łączyła go z rodzicami i rodzeństwem, pomagało mu przetrwać najtrudniejsze momenty życia oraz kształtowało charakter i wiarę, co za tym idzie, pobożność przyszłego Błogosławionego” - napisał jego biograf, Robert Zadura. Wspólne odmawianie Różańca, modlitwy przy stole, włączanie się w życie parafii (rodzice należeli do Bractwa Różańcowego, synowie byli ministrantami), to niektóre przejawy religijnej atmosfery panującej u państwa Frelichowskich. Wicek przejął od swojej matki miłość do Najświętszej Panny, co zaowocowało przystąpieniem do Sodalicji Mariańskiej, a także szczególny w jego domu kult Serca Jezusowego. Jako alumn „pierwszego kursu” wyznał w liście do kuzynki z 1932 r., że pragnie „stać się kapłanem wedle Serca Bożego”. W parafii Mariackiej w Toruniu był opiekunem Bractwa Najświętszego Serca Pana Jezusa. W obozie w Dachau pod jego przywództwem kapłani i alumni skupieni w Legionie Chrystusa oddali się Sercu Jezusowemu. Kto wie, czy wtedy ks. Wicek nie przywołał w myślach wspom-nienia z dzieciństwa, jak wraz z bliskimi modlił się w domu przed obrazem Serca Jezusowego. Zrządzeniem Bożej Opatrzności uroczystość jego beatyfikacji w Toruniu 7 czerwca 1999 r. podczas pielgrzymki papieża Jana Pawła II odbyła się właśnie w czasie nabożeństwa czerwcowego ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa.

*Podtytuły pochodzą z „Pamiętnika” ks. S. W. Frelichowskiego

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jaskinia Słowa (33. niedziela zwykła)

2024-11-17 09:08

[ TEMATY ]

Jaskinia Słowa

Red.

Ks. Maciej Jaszczołt

Ks. Maciej Jaszczołt
Autor rozważań ks. Maciej Jaszczołt to kapłan archidiecezji warszawskiej, biblista, wikariusz archikatedry św Jana Chrzciciela w Warszawie, doświadczony przewodnik po Ziemi Świętej. Prowadzi spotkania biblijne, rekolekcje, wykłady.
CZYTAJ DALEJ

Panie, ucz mnie, bym mówił mądrze i był odpowiedzialny za to, co mówię!

2024-11-14 13:56

[ TEMATY ]

rozważania

O. prof. Zdzisław Kijas

Adobe Stock

Na pozór wydaje się nam, że słowo posiada mniejszą wartość niż konkretna rzecz, towar, dobro materialne. Lecz tak nie jest. Rzeczy przemijają, lecz nie słowa, one trwają. Ileż wielkich budowli rozsypało się, rozpadały się monarchie i zmieniały się granice państw, a słowa wieszczów trwają, nie przemijają. Tym bardziej odnosi się to do słów Jezusa. Jego słowo stwarza nowe rzeczywistości, przywraca do życia, leczy ślepych, podnosi upadłych, rodzi nadzieję i wiarę.

Jezus powiedział do swoich uczniów: «W owe dni, po wielkim ucisku, „słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku. Gwiazdy będą spadać z nieba i moce na niebie” zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą. Wtedy pośle On aniołów i „zgromadzi swoich wybranych z czterech stron świata, od krańca ziemi po kraniec nieba”. A od figowca uczcie się przez podobieństwo. Kiedy już jego gałąź nabrzmiewa sokami i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie te wydarzenia, wiedzcie, że to blisko jest, u drzwi. Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie. Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą. Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec».
CZYTAJ DALEJ

Policjanci z Częstochowy chronią lobby LGBT?

2024-11-17 21:40

[ TEMATY ]

LGBT

lobby LGBT

Fundacja Życie i Rodzina

Komenda Miejska Policji w Częstochowie przoduje w liczbie spraw zakładanych proliferom za obronę życia i rodziny - informuje Fundacja Życie i Rodzina.

Każdego roku konkretni funkcjonariusze z tej komendy wzywają na przesłuchanie dziesiątki osób, które w sposób pokojowy broniły Jasnej Góry przed marszami równości. W bieżącym roku policjanci z Częstochowy wezwali już blisko 20 działaczy Fundacji Życie i Rodzina. Ludzie chodzą na przesłuchania, choć nie zrobili niczego złego.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję