Komańcza jest znaną miejscowością w Bieszczadach. W tej miejscowości znajduje się klasztor Sióstr Nazaretanek, w którym przebywał jako więzień, Stefan kard. Wyszyński. Tutaj napisał on słynne Śluby Jasnogórskie i tutaj także powstał program duszpasterski, zwany Wielką Nowenną Narodu dla Kościoła w Polsce.
W tym roku mija 50 lat od napisania Ślubów, a że napisał je w dniu 16 maja, gdy w liturgii wspomina się św. Andrzeja Bobolę, warto na to, co się stało, spojrzeć nieco głębiej. Kto zna życiorys św. Andrzeja Boboli, od razu wie, że w tym, co się stało, nie było przypadku.
Św. Andrzej pochodził z rodziny Bobolów, która w Polsce znana była ze swoich patriotycznych przekonań. Sam, choć był zakonnikiem, także dawał dowody swojej miłości do Ojczyzny i mówiono o nim „polski ksiądz”. Tę polskość wyznawał Bobola wśród ludności, której pracował, a byli to Litwini, Rusini, Białorusini, Kozacy, Ukraińcy. Dlatego podczas męczeństwa wołano: To ten Polak, ksiądz rzymskiej wiary, który od naszej wiary odciąga i na swoją polską nawraca! A gdy go powiesili u sufitu za nogi, głową na dół i naśmiewali się z ciała rzucającego się w konwulsjach i skurczach nerwowych: Patrzcie, jak Lach tańczy!
Miłość do Ojczyzny nie zakończyła się wraz z jego śmiercią. Dostrzegamy ją także u początku kultu św. Andrzeja w Kościele. Gdy w 1702 r. po raz pierwszy objawił się w Pińsku, domagając się odszukania swojej trumny, miało to związek z niebezpieczeństwem ze strony Szwedów, którzy zbliżali się do Pińska. Ówczesny rektor kolegium Jezuitów, o. Marcin Godebski, zmartwiony tym, co może się stać, zastanawiał się, do kogo się zwrócić o pomoc. I wtedy pojawiła mu się nieznana postać zakonnika.
Kazimierz Drzymała w książce Św. Andrzej Bobola, tak opisuje to wydarzenie: „Kiedy po modlitwach wieczornych w niedzielę 16 kwietnia 1702 r. skłopotany troskami Godebski ułożył się na spoczynek - ukazał mu się wtedy nieznany jezuita, z którego miłej i pociągającej twarzy biła jakby nieziemska jasność. Uczynił on najpierw Godebskiemu wyrzut, że szuka protektorów tam, gdzie ich znaleźć niepodobna, i zapowiedział, iż on sam, Andrzej Bobola, zamordowany przez Kozaków, otoczy kolegium opieką pod warunkiem, że rektor poleci odszukać jego ciało, pochowane we wspólnej krypcie pod kościołem, i umieści je oddzielnie od innych. Po tych słowach Męczennik znikł”. I nieco dalej pisze: „Jezuici pińscy powierzyli swe losy Męczennikowi, i wnet doznali jego opieki. Rosyjski dowódca pułków riazańskiego, azowskiego i nowogrodzkiego po zajęciu Pińska wystawił rektorowi kolegium z własnej inicjatywy dyplom chroniący kolegium pińskie i jego majątki od postojów i rekwizycji wojskowych. Tak samo poczynili później inni dowódcy rosyjscy. Podobnej opieki doznawali też ludzie w całej Pińszczyźnie, słownie albo nawiedzając dali ustnie.
Inne nieco wydarzenie, ale też o świadczące o miłości św. Andrzeja do Ojczyzny miało miejsce w Wilnie w roku 1819. Przebywający w Wilnie dominikanin, o. Korzeniewski, uciekał się często w swej modlitwie do wstawiennictwa Męczennika-jezuity, szczególnie w intencji odzyskania przez Polskę niepodległości. Kiedy pewnego wieczoru zakończył już modlitwy, spostrzegł nagle przed sobą postać, która przedstawiła mu się jako Andrzej Bobola i zwróciła uwagę na wizję ukazaną za oknem: obraz wielkiej bitwy narodów, obejmującej również wschodnie kresy dawnej Rzeczypospolitej - teren misyjnej pracy Zmarłego. Sens widzenia wyjaśnił Andrzej tak: „Kiedy ludzie doczekają się takiej wojny, za przywróceniem pokoju nastąpi wskrzeszenie Polski, a ja zostanę uznany jej głównym patronem” (Jacek Bolewski, Św. Andrzej Bobola, t. II, Patron Odrodzonej Polski, s. 14).
O tym wydarzeniu pamiętano szczególnie wtedy, gdy Ojczyzna znajdowała się w zagrożeniu i przywoływano wtedy pomocy bł. Andrzeja Boboli. Tak było w 1920 r., gdy po odzyskanej wolności nastąpiło zagrożenie ze strony Rosjan. Wtedy biskupi polscy zwrócili się do Benedykta XV z prośbą o kanonizację bł. Andrzeja i ogłoszenie go patronem odrodzonej Polski (list z 28 lipca 1920 r.). Co więcej, kard. Kakowski, arcybiskup Warszawy, dostrzegając szczególne zagrożenie, zarządził odprawianie w kościołach archidiecezji w dniach 6-15 sierpnia nowenny do bł. Andrzeja, by swym wstawiennictwem dopomógł w obronie odzyskanej niepodległości. I cóż... W ostatnim dniu nowenny nastąpił zwrot w walkach. Cud nad Wisłą dokonał się w dniu Wniebowzięcia. Ale, czy w tym cudzie nie ma udziału św. Andrzeja?
Podobnie i w tym wydarzeniu z Komańczy. Znowu nowe zagrożenie dla wiary i Kościoła w Polsce. Kard. Wyszyński za słynne „non possumus” zostaje uwięziony. Opatrzność Boża sprawia, że ostatnim miejscem „uwięzienia” jest miejscowość oddalona kilkadziesiąt kilometrów od Strachociny. I to w dniu św. Andrzeja Boboli, 16 maja wczesnym rankiem, Prymas Wyszyński pisze słynne Śluby Jasnogórskie, o genezie których tak mówił: „Myśli o odnowieniu Kazimierzowych Ślubów w ich trzechsetlecie zrodziły się w mej duszy w Prudniku, w pobliżu Głogówka, gdzie król i prymas przed 300 laty myśleli nad tym, jak uwolnić Naród z podwójnej niewoli: najazdu obcych sił i niedoli społecznej. Gdy z kolei i mnie powieziono tym samym niemal szlakiem, z Prudnika na południowy wschód (do Komańczy - PP), w góry, jechałem z myślą: Musi powstać nowy akt ślubowań odnowionych! I powstał właśnie tam, na południowym wschodzie, wśród gór”. Tam został napisany i stamtąd przekazany na Jasną Górę.
Początkowo Prymas wzbraniał się przed napisaniem w niewoli tekstu ślubów. Przekonał go dopiero argument, że św. Paweł pisał z więzienia listy do wiernych. W przesłanym 22 maja 1956 r. liście do generała Paulinów o. Wrzalika, kard. Wyszyński pisał, że jako Prymas Polski, to on powinien odczytać przekazane teksty ślubów, ale rezygnuje z tego dla większej chwały Matki Najświętszej, Królowej Polski. Tajemnica w jakiej trzymano tekst ślubów z obawy przed interwencją władz była tak wielka, że przed uroczystością nie znał jej nawet Episkopat. 26 sierpnia 1956 r. na Jasnej Górze zgromadziło się ponad milion pielgrzymów. W tym samym czasie kard. Wyszyński stanął przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej i odczytał akt ślubowania mniej więcej w tym samym czasie, co bp Klepacz, przewodniczący tymczasowo Episkopatowi Polski, na Jasnej Górze.
W kraju rządzonym przez komunistów rozległy się m.in. takie słowa: „Królowo Polski! Odnawiamy dziś śluby przodków naszych i Ciebie za Patronkę naszą i Królową Narodu polskiego uznajemy. Zarówno siebie samych, jak i wszystkie ziemie polskie i wszystek Lud polecamy Twojej szczególnej opiece i obronie... Przyrzekamy uczynić wszystko, co leży w naszej mocy, aby Polska była rzeczywistym Królestwem Twoim i Twojego Syna, poddanym całkowicie pod Twoje panowanie w życiu naszym osobistym, rodzinnym, zawodowym i społecznym...”.
Jak pisze Andrzej Micewski: „Było to rzeczywiście wydarzenie niecodzienne nawet w całkiem świeckich kategoriach. U schyłku okresu stalinowskiego Matce Bożej ślubował naród, reprezentowany przez episkopat i milion pielgrzymów. Władza komunistyczna stała wobec tego faktu bezradna. Prymas mógł spokojnie stwierdzić wobec swych bliskich: «Dzieci, Matka Boża zwyciężyła». Minęły dwa miesiące i Prymas musiał zostać uwolniony”.
Św. Andrzej jest jakby w cieniu tego, co stało się w Komańczy. Jednak trzeba wziąć pod uwagę fakt, że Święty podczas pracy duszpasterskiej prowadził ludzi do Maryi i zakładając Sodalicję Mariańską łączył ludzi z Matką Bożą. Ona w życiu św. Andrzeja Boboli była szczególnie czczona, gdyż w latach nowicjatu Jej się zawierzył i jak sam przez swoje życie wyznawał, Ona ocaliła jego powołanie zakonne. Dlatego w duchu wdzięczności, innym ludziom wskazywał na Maryję, która spełnia niezastąpioną rolę w jednoczeniu ludzi z Bogiem. W świetle tego, tym bardziej możemy przypuszczać, że w tym, co się stało w Komańczy swój udział ma św. Andrzej. Dlatego w tym roku, podczas pielgrzymowania do Strachociny na spotkanie ze św. Andrzejem, będziemy dziękować Bogu za wszelkie inspiracje, jakie rodzi Patron Polski, dla dobra Kościoła i Ojczyzny naszej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu