Nie można obchodzić Jubileuszu 25-lecia „Solidarności” bez wspomnienia ks. Jerzego Popiełuszki
Robotnicy szukają księdza
Reklama
Było upalne lato 1980 r. 1 lipca komunistyczne władze Polski bez uprzedzenia czy nawet wydania oficjalnego komunikatu wprowadziły drastyczne podwyżki cen żywności. Wywołało to falę strajków, która wkrótce ogarnęła cały kraj. Przeciw podwyżce, eufemistycznie nazwanej przez rząd „regulacją cen”, pierwsi zaprotestowali pracownicy ze Świdnika i Lublina. W sierpniu rozpoczęła strajk Stocznia Gdańska. Powstał tam Międzyzakładowy Komitet Strajkowy z Lechem Wałęsą na czele. Sformułowano 21 postulatów. Stanęła też Stocznia Szczecińska.
Wrzenie nie mogło ominąć stolicy. Jednym z zakładów, w którym podjęto akcję protestacyjną, była Huta Warszawa. Dziesięciotysięczna rzesza robotników podjęła desperacką decyzję: ogłosiła strajk okupacyjny. Hutnicy mieli przebywać w zakładzie pracy nieustannie, czyli dzień i noc.
Gdy nadszedł trzeci dzień strajku - niedziela, 31 sierpnia, chcieli wziąć udział we Mszy św. Zaczęli więc szukać księdza. Pięcioosobowa delegacja robotników zgłosiła się do rezydencji Prymasa Wyszyńskiego, by wyznaczył kapłana, który odprawi w Hucie Mszę św. Prymas powiedział wtedy do swego kapelana, ks. Bronisława Piaseckiego: „Znajdź kogoś, poszukaj im księdza”. Kapelan wsiadł do samochodu i zaczął się kierować w rejon Huty. Zatrzymał się przed usytuowanym po drodze kościołem św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Właśnie kończyła się tam Msza św. W zakrystii spotkał ks. Jerzego Popiełuszkę, który akurat skończył dyżur w konfesjonale. Jak zawsze, gdy trzeba było pomóc, zareagował spontanicznie: natychmiast zdjął komżę i stułę, po czym oznajmił, że jest gotowy do drogi. Czym prędzej więc ks. Piasecki zawiózł go do Huty.
Ks. Popiełuszko nie wiedział, że rozpoczyna się nowy rozdział w jego młodym kapłańskim życiu. Zdawał sobie natomiast sprawę, że nie będzie łatwo. Nigdy wcześniej nie pracował przecież z robotnikami. Nie miał pojęcia, jak zostanie przyjęty. Tym bardziej, że sytuacja była nietypowa. Socjalistyczne podręczniki uczyły wyraźnie, że robotnicze strajki i rewolucje proletariatu odbywały się bez udziału księży, a raczej były skierowane przeciw nim.
Płakali ze wzruszenia
Reklama
W wywiadzie dla Ładu Bożego o swoim wejściu na teren Huty ks. Popiełuszko mówił: „Szedłem z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą? Czy będzie gdzie odprawiać? Kto będzie czytał teksty, śpiewał?”. Ale jego obawy były niepotrzebne. Gdy tylko przekroczył bramę zakładu, przeżył wielkie zdumienie. Zobaczył gęsty szpaler robotników, którzy zaczęli klaskać i życzliwie się uśmiechać.
- Myślałem, że ktoś ważny idzie za mną, ale to były oklaski na powitanie pierwszego w historii tego zakładu księdza przekraczającego jego bramę. Tak sobie wtedy pomyślałem: oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści parę lat pukał wytrwale do fabrycznych bram - wspominał.
Na środku placu fabrycznego hutnicy wznieśli ołtarz. Postawili 2,5-metrowy krzyż (później został on przeniesiony i ustawiony przy wejściu do zakładu i tak przetrwał do tej pory). Obok krzyża stał prowizoryczny konfesjonał. Niektórzy płakali ze wzruszenia. To nadzwyczajne, fascynujące spotkanie stało się dla robotników prawdziwą lekcją wiary. Na tę pierwszą Mszę przyszli prawie wszyscy hutnicy, którzy mieli dyżur na porannej zmianie, a więc kilka tysięcy ludzi. „Trzeba było słyszeć te męskie głosy, które niejednokrotnie przemawiały niewyszukanymi słówkami, a teraz z namaszczeniem czytały święte teksty. A potem z tysięcy ust wyrwało się jak grzmot: «Bogu niech będą dzięki»” - opowiadał później ks. Jerzy. Wieczorem odprawił jeszcze jedną Mszę: dla tych, którzy nie wzięli udziału w porannej. Wśród hutników gościł kilkanaście godzin. I od razu nawiązał z nimi bliski kontakt.
Kluczowy stał się fakt, że ks. Jerzy tam wtedy pozostał. Polecenie Prymasa bowiem było jasne: miał odprawić tylko jedną Mszę św., a potem wrócić do swoich zajęć. Tylko tyle. Ale ks. Popiełuszko na tym nie poprzestał. Pojechał i od razu nawiązała się trwała więź. Tak zaczęła się jego wielka duchowa przygoda ze światem ludzi pracy. Miał wtedy 33 lata. W Kościele mówi się: wiek Chrystusowy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Konfesjonał w Hucie
Reklama
Warszawski strajk zakończył się rankiem 1 września. Zaczęły się wówczas tworzyć struktury „Solidarności” na terenie Huty. Robotnicy chętnie zapraszali do siebie księdza. Potrzebowali jego obecności. I on był tego świadomy. Od początku zaskarbił sobie ich zaufanie. Niezwykle szybko się zaprzyjaźniał. Każdy odnosił wrażenie, że to on jest dla niego najważniejszy. Szybko też przechodził na „ty”. Nie stwarzał dystansu. Dla pracowników umiał być kolegą i przyjacielem, ale pozostawał dla nich głównie księdzem. Odwiedzał ich przede wszystkim jako duszpasterz. Uważał, jak mówił później w jednym z wywiadów, że „zadaniem Kościoła jest być z ludźmi w ich doli i niedoli”.
Dobro duchowe było więc dla niego w tych kontaktach najbardziej istotne. Chociaż nie głosił teoretycznych wykładów, nie uzasadniał swej wiary długimi wywodami. Ale było ją widać w tym, co mówił i robił, i jak to czynił. Miał w sobie jakąś charyzmę: bo niezwykle szybko zaczęła się lawina chrztów, ślubów, duchowych przemian. Po spotkaniu z nim ludzie naprawdę wychodzili umocnieni. I zbliżyli się do Kościoła. A on, jak mówił, najbardziej cieszył się, jak siedział w Hucie na krześle przy kratkach konfesjonału, a „te twarde chłopy w usmarowanych kombinezonach klękali na asfalcie zrudziałym od smarów i rdzy”. Niektórzy z nich przystępowali do spowiedzi po wielu latach.
W tygodniu odbywały się „robocze” spotkania w Hucie, a w niedziele ks. Popiełuszko zapraszał hutników na Msze św. do kościoła na Żoliborzu. Chętnie przychodzili. Z całymi rodzinami, z dziećmi.
Ks. Jerzy wpadł nawet na pomysł, by prowadzić dla robotników wykłady z nauki społecznej Kościoła i historii Polski. Do dolnego kościoła na Żoliborzu zapraszał prelegentów. Było to coś w rodzaju uniwersytetu robotniczego.
Nieformalny kapelan hutników
Gdy w Hucie Warszawa zapadła decyzja, by zrobić sztandar „Solidarności”, robotnicy wybrali ks. Jerzego na konsultanta. Projekt przewidywał bowiem umieszczenie na sztandarze postaci św. Floriana, patrona hutników. Do końca nie było też wiadomo, czy orzeł ma być z koroną. Ostatecznie została wyhaftowana osobno, a na sztandarze znalazła się po śmierci ks. Popiełuszki, dopiero w 1990 r.
25 kwietnia 1981 r. przed udekorowanym kościołem św. Stanisława Kostki zebrał się wielotysięczny tłum: hutnicy w galowych strojach, ich rodziny i parafianie. Przybyli tu, by wziąć udział w poświęceniu sztandaru.
Gdy do ołtarza dostojnym krokiem podchodził bp Zbigniew Kraszewski, zaczęły bić dzwony. Odczytał on telegram Prymasa Wyszyńskiego, a potem wygłosił długie kazanie. Odwoływał się w nim do literatury romantycznej: Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego. Po homilii Biskup poświęcił sztandar. Świadkami byli: Alina Pieńkowska, przedstawicielka służby zdrowia z Krajowej Komisji Porozumiewawczej NSZZ „Solidarność” i Andrzej Wajda, reżyser filmowy. Był to pierwszy sztandar „Solidarności” poświęcony w kościele, w obecności kilku tysięcy ludzi.
Na tej właśnie Mszy bp Kraszewski nazwał ks. Jerzego kapelanem hutników. Oni zaś złożyli wtedy ślubowanie: „My Hutnicy Warszawscy, zrzeszeni w Niezależnym Samorządnym Związku Zawodowym «Solidarność», w obliczu Boga i patrona hutników św. Floriana, ślubujemy całym swoim życiem działać na rzecz wzrostu naszej Ojczyzny. Ślubujemy! Ślubujemy, że widniejące na naszym sztandarze słowo: solidarność, będziemy wcielać w czyn w naszym codziennym działaniu i przedsięwzięciu…”.
Wierność
Zawiązanych więzi nie przerwał stan wojenny, który wybuchł w grudniu 1981 r. Kontakty ze światem pracy pozostały. Ks. Popiełuszko musiał je jeszcze zintensyfikować, bo potrzeby były większe: trzeba było organizować pomoc charytatywną i duchową internowanym i uwięzionym, a także ich rodzinom. Odprawiał co miesiąc Msze św. za ojczyznę, na które przyjeżdżały delegacje i pojedyncze osoby z całej Polski. Ale też był zapraszany do różnych miast.
Pozostał wierny ludziom pracy, których godności bronił, modlił się za nich, wspierał. I nie mógł tego zaprzestać. Nawet, jeśli musiał za to zapłacić ofiarą swego życia.