Franciszek to popularne imię męskie pochodzenia germańskiego. Oznacza tyle co "wolno urodzony". Propagowane było już w średniowieczu. Co jakiś czas przychodzi na to imię moda. W końcówce lat 90. widać wyraźny zwrot w kierunku starych imion. Obecnie coraz więcej jest Stasiów, Jasiów czy Franusiów. Wspomnienie św. Franciszka z Asyżu przypada na 4 listopada.
W stajni urodzony
Św. Franciszek przyszedł na świat w roku 1181 lub 1182. Jego rodzice - Joanna i Piotr - prowadzili sklep ze suknem i należeli do zamożniejszych obywateli miasta. Podanie głosi, że matka urodziła syna w stajni. Na tym miejscu jest dzisiaj kaplica z freskami z XIII w. i napis z XIV stulecia: "Ta kaplica była stajnią dla wołu i osła, w której narodził się św. Franciszek, zwierciadło świata". Na chrzcie nadano mu imię Jan Chrzciciel, ale ojciec nazywał go Francesco. I to właśnie imię przylgnęło do niego na zawsze. Był niezwykle wrażliwy, nieco asteniczny. Odznaczał się niepospolitymi uzdolnieniami i był bardzo muzykalny. Przede wszystkim cechowała go jednak bezgraniczna szczerość i wielkoduszność. Zjednał tym swoich rówieśników, toteż niebawem stał się jakby niekoronowanym królem złotej młodzieży miasta. Św. Franciszek dał się poznać jako ten, który w sposób szczególny umiłował przyrodę, całe Boże stworzenie. W roku 1980 Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił go patronem ekologii.
Wszelkie stworzenie - duże i małe
Odwiedzając kapłanów pracujących na terenie naszej diecezji,
nietrudno zauważyć, że wielu z nich przejęło sporo franciszkańskich
postaw, jeśli chodzi o ten wyjątkowy sentyment do naszych braci mniejszych.
Okazuje się, że sosnowieccy duszpasterze nie tylko we wspomnienie
Świętego Patrona zauważają obecność różnorakich stworzeń wśród nas,
ale również na co dzień mają z nimi do czynienia. Goszcząc niejednokrotnie
w kapłańskich progach, spotkałam różnorakie okazy zwierząt: kanarki,
papugi, psy, koty, a nawet kozy i krowy wpisały się na stałe w obraz
kapłańskiego mieszkania lub podwórka. "Czy to normalne?" - dziwią
się niektórzy parafianie. A na to pytanie jasno i precyzyjnie odpowiada
jeden z proboszczów: "Jak najbardziej na miejscu! Ptaki pięknym śpiewem
wzruszają mnie i moich gości, przy kotach człowiek się uspokaja i
odstresowuje, psy czuwają nad bezpieczeństwem i bronią terytorium,
a z większych zwierząt płyną namacalne profity, tj. mleko, ser czy
mięso".
Myślę, że najwyższa pora, aby przystąpić do prezentacji
wybranych bohaterów.
Fifuś, Uno, Saba i inne...
Na pogońskiej plebanii u ks. prał. Jana Szkoca, w refektarzu,
spotykamy najmniejszego zwierzaka. Kanarek o wdzięcznej nazwie "Fifuś"
nie tylko swoim śpiewem umila czas domownikom i gościom, ale i w
parafialnym kościele "daje koncerty" przy okolicznościowych uroczystościach.
Gdy jednak nie ma ochoty do wydawania dźwięcznych melodii, prowokuje
go ks. Paweł Sobierajski i wszystko powraca do normy.
W ostatnim czasie Ksiądz Proboszcz przygarnął również
1,5-rocznego owczarka niemieckiego. W chwili powstawania artykułu
Saba czekała na swój kojec i budę. Jaki to pies - okaże się pewnie
niebawem, bo teraz rozpocznie się okres zapoznawania z nowym otoczeniem
i nowym przyjacielem...
Osobiście we znaki dały mi się papugi ks. Jana Dylińskiego
z Preczowa. A to dlatego, że nie pozwoliły na przeprowadzenie wywiadu.
Trzeba było chwilę odczekać, aż się wykrzyczą i oddadzą głos swojemu
panu, a mojemu rozmówcy.
Pies św. Bernarda, bo tak nazywany jest ze względu na
swoje szwajcarskie pochodzenie każdy rasowy bernardyn, "króluje"
w parafii pw. Świętej Trójcy w Będzinie. Wabi się "Uno" i jest przepiękny,
dobrze wychowany, ułożony, pupilek parafialnych dzieci i młodzieży,
no i oczywiście swojego przełożonego, proboszcza parafii, ks. Andrzeja
Stępnia oraz wikarych. Wiek - 1 rok, waga - 90 kg. Jego masa nie
idzie jednak w parze ze spokojnym usposobieniem, choć do nieznajomych
woli zachować dystans i przyjmuje pozycję przezornie ostrożnego.
Na placu przy plebanii w Łośniu biegają 2 groźne rottweilery,
które z wielkim zapałem bronią swojego pana i terenu, i biada temu,
kto chciałby się dostać za ogrodzenie.
Jednemu z sosnowieckich kapłanów, który nie ma na stałe
żadnego zwierzęcia, bo choć, jak podkreśla, bardzo kocha zwierzęta,
ale nie ma czasu, by nimi się zajmować, zdarzyła się w ostatnim czasie
dość ciekawa przygoda z małymi jaskółczymi, jeszcze nieopierzonymi
pisklętami. Mama-jaskółka uwiła nad garażem gniazdko, które się rozsypało
i wypadły z niego 3 maleńkie jaskółeczki. Samica odfrunęła, a małe
skazane były na pewną śmierć. Ksiądz postanowił pospieszyć na ratunek.
Chleb, woda, mięso serwowane przez niego małym pisklętom przez niemal
2 tygodnie okazały się strzałem w "10". Po kilku dniach wróciła też
matka, a małe o własnych siłach opuściły gościnne progi parafialnego
ogrodu. Myślę, że św. Franciszek zrobiłby podobnie i że na tę postawę
patrzył z prawdziwym zachwytem...
Pomóż w rozwoju naszego portalu