Trzy różańce
Reklama
Na moim biurku mam trzy różańce: jeden biały, drugi czerwony, trzeci koloru czarnego. Każdy z nich ma za sobą historię i to historię niezwykłą!
Ten pierwszy - biały - zrobiony jest z gałek wełny: gałki są połączone białą nitką, cieniuteńką jak pajęczyna, krzyżyk z białej materii. Na krzyżyku wypisane liczby „42” i
„43” oraz wyraz: „Essen”. Różaniec ten był kiedyś, przed laty własnością więźniarki Polki, która lata 1942-43 spędziła w obozie niemieckim w Essen. Sporządziła sobie ten różaniec
potajemnie w szwalni obozowej, gdzie pracowała jako niewolnica. Nosiła go owiniętego naokoło kostki prawej nogi, z narażeniem życia, ponieważ takie rzeczy były surowo zakazane.
Drugi - czerwony, o gałkach bardzo drobnych - jest ulepiony z okruszyn czarnego chlebusia więziennego, dokładniej z okruszyn chleba razowego, który składał się nie tyle z mąki, ile z ziemniaków,
trocin i wapna. […] Ten okaz pochodzi z obozu kobiecego w Ravensbrück, o którym pisano: „[…] Niemcy tępili bezlitośnie i z zaciekłością wszelką oznakę i przejaw kultu religijnego.
Przybyłym zdzierali medaliki, szkaplerze, odbierali książeczki do nabożeństwa i różańce. To wszystko palono! W brudzie, zaduchu, w ukryciu przed katami niemieckimi - rozmawialiśmy z Bogiem, każda
z nas, jak umiała, a wszystkie żarliwie w modlitwie prostej, płynącej z serca, pełne wiary w przyszłą nagrodę za ponoszone męki! Kobiety, w świecie bez wiary, uczą się naszych modlitw Zdrowaś Maryjo i
powtarzają za nami: „Maryjo, dopomóż nam! Ratuj nas!”. My zaś, katoliczki, w ukryciu rachujemy ziarnka na różańcach własnego wyrobu!”. Ten drugi różaniec, mimo że wyrobiony jest z okruszyn
chlebka obozowego, jest koloru czerwonego. […] Oryginalnie był koloru szarego, tak szarego jak ta matka ziemia, po której stąpamy. Pewnego jednak dnia szef dozorców, brutal i sadysta zbił, skatował
i obcasami butów stratował na śmierć dziewiętnastoletnią Polkę więźniarkę! Zostawił ją w kałuży krwi, która bulgotała z ust i sączyła się z nosa i uszu nieszczęśliwej. Szef wysłał dwie starsze kobiety,
aby odstawiły umierającą do baraku. Jedna z tych kobiet umaczała swój różaniec w krwi męczenniczki. Stąd czerwony kolor szarego różańca!
Pozostaje jeszcze ten trzeci - wyrobiony z włosia końskiego… Misternie wykończony. Ziarnka, krzyżyk i połączenie z włosia. Ten różaniec jest dziełem oficera polskiego wywiezionego w grudniu
1939 r. w głąb Rosji, do obozu robót, a zwolnionego pod koniec 1941 r., na mocy ugody gen. Władysława Sikorskiego z władzami moskiewskimi. Ów oficer pracował czternaście miesięcy nad tym różańcem!
Czwarty różaniec
Niech do tego dodam coś, co między innymi powiedział mi 70-letni staruszek, prof. Grabski, którego spotkałem w Londynie w 1942 r. Opowiadał, jak to przez trzy lata był włóczony przez komunistów rosyjskich
z więzienia do więzienia, z przesłuchania na przesłuchanie. Od bicia częściowo stracił słuch. Uderzenia od pałek i pięści nadwerężyły jego wzrok. Wybili mu prawie wszystkie zęby, ale staruszek się nie
załamał. A co mu dało moc i siłę przetrwania w podziemnych celach więziennych? Co go podtrzymywało w czasie przesłuchań, gdy go bito i znęcano się nad nim bez litości i bez miłosierdzia? Posłuchajcie,
co sam wyznał: „Ojcze, ale mnie nie złamali, bo odmawiałem Różaniec. »Zdrowaśki« rachowałem na własnych dziesięciu palcach!”.
Czy może teraz rozumiecie, dlaczego przemówienie zatytułowałem Polski Różaniec? Jeden z bawełny, drugi z okruszyn chlebuszka, trzeci z włosia końskiego, czwarty z palców wygnańca, tułacza i skazańca!
A każdy z tych różańców zroszony gorzkimi łzami ludzi wiary - wiary w Boga, Ojca miłosiernego, wiary w opiekę Matki Syna Bożego oraz Matki mojej, Twojej, całej ludzkości!
Różaniec drogą nawrócenia
Z moich kilku podróży do Polski dwie mam szczególnie w pamięci: tę pierwszą w roku 1920, kiedy to po raz pierwszy w życiu odprawiłem Mszę św. przy cudownym obrazie Matki Bożej Częstochowskiej, oraz drugą
moją wizytę na Jasnej Górze w 1928 r.
Tym razem odprawiałem ostatnią Mszę św. przy Cudownym Obrazie […] Po zadzwonieniu na Baranek Boży na najwyższym stopniu ołtarza klęknął staruszek, biały jak gołąbek. […] Kiedy podawałem
mu Komunię św., zauważyłem, że obfite łzy wypływały spod przymkniętych powiek i spływały po licach. Dokończyłem Mszę św. i powróciłem do zakrystii. Kiedy zdjąłem szaty kościelne, obróciłem się i stanąłem
twarzą w twarz z człowiekiem, który przystąpił do Komunii św. Chwycił mnie za ręce, mocno uścisnął i pocałował w prawe i lewe ramię. Potem mówił głosem pełnym wzruszenia: „Ojcze! Przyszedłem, zwyczajem
polskim podziękować za Pana Jezusa. Bo dla mnie to dzień szczęśliwy, dzień odrodzenia. Jestem profesorem. Od 40 lat nie praktykowałem, ponieważ straciłem wiarę. Byłem zimny i obojętny w sprawach religijnych.
Na szczęście miałem dobrą i pobożną siostrę, która modliła się o moje nawrócenie. Ja jednak nie myślałem o zmianie moich zapatrywań na religię. Pewnego dnia, około dwa miesiące temu, wcisnęła mi do ręki
mały różaniec z upomnieniem: »Jeśli to cię nie nawróci, to nic ci już nie pomoże! Noś go w kieszeni! A zanim się wieczorem położysz na spoczynek, spojrzyj na różaniec i zmów tylko jedno Zdrowaś
Maryjo«. Wzruszyłem ramionami, uśmiechnąłem się dobrodusznie, ale nic nie obiecałem. Wyszedłem i o wszystkim zupełnie zapomniałem. W kilka dni później powróciłem wieczorem z bardzo hałaśliwego posiedzenia.
Byłem zmęczony i rozdrażniony. Przy rozbieraniu zapomniany różaniec wypadł z mojej kieszeni. Mało co, a byłbym go zdeptał na kawałeczki! Podniosłem go z jakimś dziwnym uczuciem. Wziąłem do ręki i w tej
chwili ujrzałem się przystępującego do Pierwszej Komunii św. z różańcem w ręku! I mimo woli zaczął ogarniać mnie jakiś wstyd, jakiś niepokój! Zsunąłem się na kolana i zacząłem szeptać Zdrowaś Maryjo.
Serce waliło we mnie jak młot. Kolana dygotały. Trząsłem się jak w febrze! Myśli się mąciły. Sumienie krzyczało jakieś upomnienia, które mało rozumiałem. Nie wiem, czy odmówiłem trzy, pięć czy dziesięć
Zdrowaś Maryjo, ale z klęczek wstałem spocony i zdenerwowany! Położyłem się do łóżka, ale zasnąć nie mogłem. Wyobraźnia goniła do lat spędzonych pod dachem rodzicielskim za Krakowem, niedaleko od Wieliczki.
A przed moimi oczami widniał wszędzie różaniec. Widziałem go w rękach ojca, matki, siostry, w moich własnych! I te zjawiska spędzały sen z moich powiek i nużyły do wyczerpania. Już nie miałem spokoju
ani we dnie, ani w nocy! Co wieczór przed spoczynkiem musiałem klękać i odmówić kilka „zdrowasiek”. Musiałem się pomodlić, aż wreszcie po sześciu czy siedmiu takich wieczorach mój opór załamał
się! W chwili, gdy na wpółnieprzytomnie wymawiałem słowa: »Módl się za nami grzesznymi«, sam nie wiem, co się stało, ale zacząłem płakać jak małe, bezradne dziecko! Różaniec przycisnąłem do
ust, ucałowałem go serdecznie i zalany łzami, po raz pierwszy po 40 latach odmówiłem cały Różaniec! Z klęczek wstałem jako inny, zmieniony człowiek. Noc tę spędziłem w śnie głębokim, ale śniłem o Różańcu.
Wczoraj po odprawieniu tygodniowych rekolekcji wyspowiadałem się z 40 lat, a dziś przystąpiłem do Komunii św. Już zawsze, zawsze będę odmawiał Różaniec!”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu