Łukasz Krzysztofka: 81 lat temu, 2 sierpnia 1944 r., a więc drugiego dnia Powstania Warszawskiego, Niemcy zamordowali w jezuickim Domu Pisarzy na Rakowieckiej ok. 40 osób – zakonników i świeckich. Kim były ofiary tej masakry?
O. Paweł Bucki: Zamordowani jezuici zajmowali się zarówno pracą duszpasterską, jak i pracą pisarską. W domu, który był świadkiem tej masakry, w którym mieści się dzisiaj kolegium jezuitów, przed wojną były redakcje różnych jezuickich czasopism, m.in. „Przeglądu Powszechnego”, ale też ośrodek duszpasterski, ponieważ w kaplicy domu znajdowały się już wtedy relikwie św. Andrzeja Boboli sprowadzone w 1938 r. do Warszawy. Zginęli też bracia zakonni, którzy zajmowali się prostszymi posługami. W przeddzień masakry w Domu Pisarzy schroniło się też kilkanaście osób świeckich. Oprócz nich na terenie klasztoru przebywali również pracownicy świeccy i 10-letni ministrant, który – zanim wybiła godzina „W” – jak zwykle przygotowywał się do służby przy ołtarzu.
W jakich okolicznościach doszło do zbrodni?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Było to pierwsza doba Powstania Warszawskiego, okolica, która była bardzo mocno obsadzona przez Niemców. Lotnisko na Polach Mokotowskich pełniło funkcje wojskowe, w pobliżu znajdowały się koszary. Rano 2 sierpnia na początku było w miarę spokojnie. Potem ok. godz. 9.00 budynek został ostrzelany i ok. 10.00-11.00 weszli do domu Niemcy, twierdząc, że strzelano do nich z górnych pięter budynku.
Co przecież nie było prawdą, ponieważ w Domu Pisarzy nie było broni...
Zgadza się. Być może był to tylko pretekst do tego, aby zniszczyć prężny ośrodek duszpasterski i patriotyczny. Niemcy nie przyjęli zapewnień o. Edwarda Kosibowicza SJ, przełożonego wspólnoty, że nic takiego się nie zdarzyło, że te strzały, które ewentualnie padły, nie były na pewno z domu zakonnego. Wyprowadzili o. Kosibowicza i rozstrzelali go na terenie dzisiejszych Pól Mokotowskich. Następnie sprowadzili wszystkich do kotłowni. Później pojedynczo wyprowadzali zebranych zakonników i kilkanaście osób świeckich i przepędzili ich z kotłowni do pomieszczenia, w którym mieszkał jeden z pracowników naszego domu, zabierając im po drodze zegarki. To był dla nich znak. Wtedy zaczęli się przygotowywać na śmierć. Na rozkaz oficera do pokoju, w którym zostali stłoczeni, zostały rzucone granaty i oddano serię z karabinów maszynowych do wszystkich. Tym, którzy cudem przeżyli, udało się schować w składach węgla i drewna. Na koniec Niemcy wrócili do pomieszczenia, polali je benzyną i podpalili. Dokonali tego żołnierze z zapasowego batalionu grenadierów SS z ul. Rakowieckiej 4.
Czyli byli to sąsiedzi. Ilu osobom udało się przeżyć?
Reklama
Mniej więcej 14 osobom. Wydaje się to bardzo dziwne, ponieważ oni byli stłoczeni w małym pomieszczeniu, ale właśnie paradoksalnie to stłoczenie w tak małym pomieszczeniu ich uratowało. Ci, którzy upadli pod rannymi i zabitymi, mieli szansę przeżyć, zostali przez nich de facto osłonięci.
Czego dowiadujemy się z relacji ocalonych?
To są dramatyczne wspomnienia. Np., że prawdopodobnie część z tych żołnierzy to byli młodzi ludzie. Znający język niemiecki jezuici wychwycili, że niektórzy z nich nie mieli doświadczenia żołnierskiego i dla nich prawdopodobnie to była zbrodnia wykonana pierwszy raz. Wśród tych, którzy przeżyli i opisali zbrodnię, był się o. Aleksander Kisiel, zaledwie dwa lata wcześniej wyświęcony na kapłana. Przeżył dzięki temu, że dobijający rannych esesman nie trafił go w głowę, tylko w ucho.
Co zapisał o. Kisiel?
W swoich wspomnieniach zanotował: „A ty, Niemcze, któryś rzucał we mnie granaty, któryś strzelał z rozpylacza i dobijał strzałem rewolwerowym w głowę [trafiłeś w ucho], poznaj mocą tej ofiary, czym jesteś. Ty chyba nie wiesz, żem słuchał twych strzałów, przebaczając ci i modląc się za twą duszę. Napiąłeś moje nerwy do ostateczności – ale duszy mojej nie tknąłeś. Bo te dwie czy trzy godziny męki przyjąłem nie z twoich rąk, boś ty nie wiedział, coś czynił. Ale ja wiedziałem. Dziękuję ci za krzyż i za ciemnicę i za krew, w której się skąpałem po raz pierwszy w życiu. Niech ona obmyje twą duszę i wyprowadzi cię z mroku na jasność. (...) Ja ci przebaczam”.
Bardzo przejmujące słowa...
Reklama
Jest także inna niezwykła historia, w której jeden z naszych współbraci wspomina, że kiedy już ta masakra i plądrowanie się dokonały, to jeden z Niemców, prawdopodobnie oficer, zaczął dzwonić dzwonkiem w naszym domu – po to, żeby zwołać żołnierzy, którzy rozeszli się po budynku. A ten nasz współbrat właśnie w tym czasie modlił się za zmarłych, ponieważ, kiedy dzwoni w ciągły sposób dzwonek, który do dzisiaj jest w naszym domu, to jest znak dla domowników, że ktoś zmarł i wtedy cała wspólnota schodzi się, by modlić się za zmarłego. To poruszające świadectwo, że właśnie dzwonek na śmierć obwieszczający odejście jednego ze współbraci wtedy też dzwonił, chociaż w ręku jednego z oprawców.
W miejscu masakry jest dzisiaj kaplica adoracji Jezusa Eucharystycznego. To także szczególne miejsce, kryjące szczątki pomordowanych.
Tak, szczątki spoczywają pod posadzką niewielkiej kaplicy. Stało się to możliwe dzięki naszemu współbratu o. Brunonowi Pawelczykowi, który 18 sierpnia 1944 r. dotarł na miejsce martyrologii. Wcześniej został schwytany przez Niemców i umieszczony w pobliskich koszarach. Wysłali go z innymi więźniami jako komando sanitarne, aby grzebać ciała zmarłych. O. Pawelczyk przekonał komando, żeby nie kopać grobu na zewnątrz, tylko zamurować to pomieszczenie. Wcześniej policzył czaszki, których znalazł ok. czterdziestu. Po wojnie dokonano ekshumacji ofiar. Dzięki o. Pawelczykowi to miejsce mogło zostać przekształcone w kaplicę.
Czy pamięć o zamordowanych jest żywa wśród mieszkańców Mokotowa?
Tak, z kaplicy korzystają m.in. studenci Akademii Katolickiej, Collegium Bobolanum. Odbywają się wydarzenia rocznicowe. 2 sierpnia jest odprawiana Msza św. Również w tym roku o godz. 11.45 będzie złożenie wieńców z udziałem władz i oficjalnych delegacji, a o 12.00 Eucharystia w sanktuarium.
Na co wskazują nam męczennicy z Rakowieckiej?
Przypominają prawdę o tym, że każda chwila naszego życia może być ostatnią i że nie znamy dnia ani godziny. Pokazują również, byśmy nasze życie i każdą jego chwilę przeżywali, modląc się i kochając Boga oraz drugiego człowieka najlepiej, jak umiemy. Uczą nas przebaczać.