Ks. Jarosław Grabowski: Czy można marzyć o byciu misjonarzem?
Ks. Piotr Pochopień: Myślę, że tak. Moje marzenie zrodziło się w kieleckim seminarium, kiedy powstało, a właściwie zostało odnowione kółko misyjne. Zostałem wysłany, wraz z kolegą, na pierwsze spotkanie kleryków – członków kół misyjnych do Niepokalanowa. Gdy zobaczyłem tę radość życia misjonarzy, ich zapał, sam zacząłem marzyć o tej posłudze. O szczegóły dopytywałem misjonarzy z naszej diecezji, którzy przyjeżdżali na urlop. Jednym z nich był ks. Marek Bzinkowski, który początkowo pracował na Ukrainie, koło Kamieńca Podolskiego. Zapytałem go, czy zimą mógłbym do niego przyjechać na miesięczną praktykę, a on się zgodził.
To było Księdza pierwsze doświadczenie misyjne?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Tak. I z czasem to pragnienie zaczęło się nasilać. Gdy pracowałem w swojej pierwszej parafii – w Staromieściu niedaleko Częstochowy, na urlop przyjechał misjonarz z Brazylii, obecnie już nieżyjący ks. Jan Nowiński. Opowiadał mi, jak się tam pracuje. I wtedy postanowiłem sam podjąć tę posługę. Złożyłem podanie do biskupa, że chcę jechać do Brazylii na misje.
Ale na wyjazd do Brazylii trzeba było cierpliwie czekać...
Reklama
Z początku bp Kazimierz Ryczan nie chciał się zgodzić na mój wyjazd, mówił: jeszcze nie czas, musi ksiądz trochę „posiedzieć” w diecezji. Ja, z uporem, zanosiłem podanie co roku, ale za każdym razem spotykałem się z odpowiedzią: za rok. Szanowałem to. W tym czasie dokształcałem się w temacie misji i robiłem różne inne rzeczy, m.in. ukończyłem studia menadżerskie i z zarządzania. Od zawsze kochałem piłkę. W pierwsze wakacje, które spędzałem na parafii, dowiedziałem się, że niedaleko, w Niegowej, jest klub piłkarski...
Jura Niegowa.
Tak. Poszedłem tam pograć w piłkę; po meczu prezes klubu zapytał: a ksiądz by nie chciał z nami grać? Oczywiście, że chciałem, ale potrzebowałem zgody proboszcza. Ten nie sprzeciwił się temu, ale odesłał mnie do biskupa. Pojechałem więc, a biskup mi powiedział: „Ja tam nie mam nic przeciwko temu, ale zapytaj kanclerza, czy nie ma problemu w prawie” (śmiech). Problemu nie było. I tak przez te 4 lata grałem w Jurze Niegowa.
Pewnie zyskał tym Ksiądz w oczach Brazylijczyków, bo oni kochają futbol...
To doświadczenie gry w piłkę przydaje mi się bardzo. W Staromieściu zacząłem trenować młodych chłopaków, a to zapoczątkowało ich formację, zostali ministrantami. Prowadziłem też, jako drugi trener, drużynę w Niegowej. Zrobiłem kurs instruktora piłki nożnej, później zostałem wysłany do PZPN i do szkoły trenerskiej UEFA.
Aż w końcu trafił Ksiądz do Brazylii...
Tak, z 12-letnim doświadczeniem formacyjnym. Pierwsze pół roku tam to była fascynacja – wszystko nowe. A muszę podkreślić, że zostałem wspaniale przyjęty przez kapłanów, zarówno Polaków, jak i miejscowych.
Duszpasterstwo wśród Brazylijczyków jest zapewne inne niż w Polsce...
Reklama
Zupełnie inne. Parafie w Brazylii – poza wielkomiejskimi, np. w stolicy diecezji Guarapuavie – mają po kilkanaście, kilkadziesiąt kościołów wyjazdowych. Ja mam ich niewiele, bo „tylko” siedemnaście, ale pracowałem w miejscach, gdzie było ich ponad czterdzieści. A bywa i sześćdziesiąt. Oddalone są czasami nawet do 100 km od miasta, od kościoła głównego. Nie ma dróg asfaltowych. Dodatkowo wikariusz trafia do parafii, w których jest co najmniej 20 tys. katolików...
Brazylijczycy mają południowy temperament, są bardzo spontaniczni, wylewni i trzeba bardzo uważać, co się przy nich mówi, bo wiele kwestii traktują dosłownie i są podatni na manipulacje, szczególnie ze strony sekt wyrosłych z Kościołów ewangelikalnych. Ich wiara, owszem, jest mocna, ale jednocześnie bardzo płytka.
Wspomniał Ksiądz o sektach. Czy wielu ludzi odchodzi do nich z Kościoła katolickiego?
Jak brakuje kapłana, ludzie szukają grupy, w której mogliby się odnaleźć. Obecnie to jest poważny problem, bo bardzo wielu ludzi jest przechwytywanych przez sekty. Gdy przyszedłem do parafii Laranjal, w której od 7 lat jestem proboszczem, w pobliżu istniało czternaście tzw. wolnych kościołów; dziś są już tylko trzy. Księża zyskują poważanie wśród ludzi, ale żeby dotrzeć ze swoim przekazem, muszą wypowiadać się jasno i klarownie. Podam przykład. Ewangelicy nie uznają Matki Bożej, a ja zawsze mocno zwracam na to uwagę: kto nie kocha Matki w niebie, ten nie kocha tej ziemskiej. To daje ludziom do myślenia. Ich kult Matki Bożej jest niesamowity. Mamy np. sanktuarium Matki Bożej z Aparecidy, dokąd każdego roku pielgrzymują miliony ludzi, tak jak do Częstochowy. Ten wizerunek Matki Bożej jest niemal w każdym domu.
Pobożność maryjna to coś, co łączy Brazylijczyków i Polaków. A czy jest coś, co wyraźnie nas odróżnia?
Reklama
Czymś, czego brakuje mi w Polsce, jest zaangażowanie świeckich. Ludzie nie chcą żywo uczestniczyć w liturgii – angażować się w śpiew, czytać. W Brazylii jest odwrotnie. Odkąd tu jestem, nigdy nie czytałem komentarzy, czytań, modlitwy wiernych. Nawet jak wspólnota liczy piętnaście osób, przed Mszą św. wszystko jest przygotowane. Każdy ma swoje zadania. Nie tylko dorośli – dzieci i młodzież także, tych zresztą czasem jest w kościele więcej niż starszych. Może dlatego, że inwestuję w te dzieciaki...
Co Ksiądz chce przez to powiedzieć?
Po prostu po Mszach św. tych mniejszych obdarowuję jakimiś słodyczami. Przynajmniej raz czy dwa razy w miesiącu organizujemy dla nich spotkania, np. biblijne. Bo kiedy mamy dzieci, młodzież przy kościele, to mamy też rodziców. Dzieciaki z początku chodzą do kościoła dla lizaka, cukierka. Tak jak my chodziliśmy dla obrazków różańcowych...
...ale później przychodzą już świadomie, z wyboru.
Tak. Z czasem angażują się w śpiew, są w grupach młodzieżowych, w różnych innych wspólnotach. W swojej parafii mam grupę młodzieży liczącą 300-400 osób. Dwa razy w roku młodzi przygotowują 2-dniowe rekolekcje; muszą wtedy nocować po domach, bo przybywają z daleka, z innych kościołów. Następnie ci młodzi opiekują się małymi dziećmi.
Kto chodzi do Kościoła w Brazylii?
W mojej parafii połowę stanowią ludzie żyjący w skrajnej biedzie, wręcz w nędzy, bez pracy. Ale są też osoby bardzo bogate, wysoko postawione. Społeczeństwo jest bardzo zróżnicowane.
A czy Kościół katolicki ma jakiś wpływ na życie społeczne?
Reklama
Tak, szczególnie w czasie odbywających się wyborów. Księża Brazylijczycy często opowiadają się jednoznacznie po którejś ze stron i na tym tle często dochodzi do zgrzytów. Zdarzało się, że dany ksiądz musiał przez swoją postawę opuścić parafię. A zasada jest przecież taka, że Kościół powinien jednoczyć. Nie można dopuścić do podzielenia parafian w ramach wspólnoty, którą tworzą.
Jaki jest stosunek Brazylijczyków do Polski, do Polaków?
Na pewno mają duży szacunek do polskich księży, którzy są wymagający, ale są z nimi. I co ważne, polscy księża spowiadają, w przeciwieństwie do tych brazylijskich, którzy robią to niechętnie. To tacy bardziej społecznicy niż szafarze...
A Polacy? Polak dla Brazylijczyka to ktoś dobry. Wielu moich parafian jest polskiego pochodzenia. To są w większości potomkowie migrantów, którzy przed laty od zera tworzyli całe miasta. Wtedy niemal wszyscy chcieli się dostać do Ameryki, czyli do USA, ale ze względu na kryzys nie chciano tam przyjmować migrantów. Ci ludzie przybywali więc do Ameryki, tyle że tej południowej. Na miejscu zabierano im dowody i wystawiano nowe dokumenty. Dostawali do ręki siekierę i słyszeli: „ten las to jest teraz twój teren”. Niejednokrotnie chcieli wracać, ale nie mieli już za co...
Czy planuje Ksiądz powrót do Polski?
Nie wiem, jakie plany ma wobec mnie Pan Jezus. Planowałem powrót po 6 latach – tyle trwa kontrakt. Ale zostałem. Obecnie mamy w Brazylii grupę sześciu księży Polaków, trzymamy się razem bardzo mocno. Choć dzieli nas 100-200 km, raz w miesiącu spotykamy się u któregoś z nas. To prawdziwa kapłańska wspólnota.
A jak żyje się wśród Brazylijczyków?
Powiem otwarcie: nie da się być misjonarzem, jeżeli się tego nie pokocha. Dziś, kiedy jestem w Polsce, po tygodniu już tęsknię za Brazylią. Owszem, spotykam się z przyjaciółmi, ze znajomymi, ale tak naprawdę nie mogę się już doczekać powrotu. Serce zostaje w Brazylii... Ludzie tutaj dbają o swoich księży. W większości nie mają pieniędzy, ale dzielą się z nami tym, co mają. Ktoś przyniesie owoce, ktoś inny – mięso, ciasto, chleb. Odwdzięczają się w taki sposób, bo oni nas po prostu potrzebują.
Ks. Piotr Pochopień kapłan diecezji kieleckiej, który od 13 lat posługuje jako misjonarz w Brazylii. W czerwcu na Jasnej Górze świętował jubileusz 25 lat kapłaństwa. Na zdjęciu – podczas nowej ewangelizacji, Campista