Polska wieś zmienia się na naszych oczach – zdaniem niektórych, znacznie szybciej niż miasto. Zmiany te dotyczą poziomu życia, ale także mentalności. I zapewne ów postęp cywilizacyjny sprawił, że coraz częściej nie tylko mieszczuchy marzą o ucieczce na wieś
Zrobiliśmy sobie rodzinną podróż sentymentalną w Świętokrzyskie, w moje rodzinne strony – opowiada Andrzej Kalinin. – Pamiętam je z dzieciństwa, a moje dzieci – z lat 70. i 80. XX wieku, gdy zabierałem je na wakacje w okolice Bocheńca, nad Wierną Rzekę. Wałęsaliśmy się wtedy sporo po okolicy. Było dziko, pusto, do obozowiska podchodziły dzikie zwierzęta. Ogólna bieda, władza ludowa straszyła z plakatów, a w sklepach GS-u towar był tylko rano. Po latach wróciliśmy zobaczyć stare kąty i... pełne oniemienie. Naszym zdaniem, jeśli ktoś chce ocenić skalę zmian w Polsce od czasu upadku komuny, niech pojedzie do jakiejś dawnej tzw. zapadłej dziury. Przecieraliśmy oczy ze zdumienia na rynku w Jędrzejowie, przy kamieniczkach w Małogoszczy – to dziś miasteczka cukiereczki. Zaglądaliśmy do wiosek i wioseczek wzdłuż drogi nr 728, które zauroczyły nas ponownie. Tyle że inaczej: po pierwsze – schludnością w obejściach; wszystko wyremontowane, pelargonie w oknach, przystrzyżona trawa. Po drugie – dobrymi drogami, chodnikami, na których nie zwichniesz sobie kostki. To zmiany nie tylko zewnętrzne, ale też sięgające mentalności, pewnych nawyków, stylu życia. W niedzielę z kościoła wysypują się ludzie i każdy zmierza do własnego auta. Każdy ma też na sobie modny strój – wprost Francja elegancja – żadnej różnicy z miastem...