Reklama

Niedziela Lubelska

Kamerun – rajski ogród

W dniach 9-18 listopada abp Stanisław Budzik odwiedził misjonarzy pracujących w Kamerunie. Szczególnym punktem wizyty była liturgia konsekracji kościoła pw. Wniebowstąpienia Pańskiego, który został zbudowany przez ks. prał. Stanisława Stanisławka, kapłana archidiecezji lubelskiej

Niedziela lubelska 49/2015, str. 1, 4-5

[ TEMATY ]

wywiad

Archiwum abp. Budzika

Abp Stanisław Budzik wśród mieszkańców Kamerunu

Abp Stanisław Budzik wśród mieszkańców Kamerunu

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

URSZULA BUGLEWICZ: – Proszę o kilka słów o kraju, który Ksiądz Arcybiskup odwiedził.

ABP STANISŁAW BUDZIK: – Kamerun to kraj w Afryce Zachodniej, leżący nad Atlantykiem, a konkretnie nad Zatoką Gwinejską, tuż nad równikiem. Od zachodu i północy graniczy z Nigerią, od północnego wschodu z Czadem, od wschodu z Republiką Środkowej Afryki, a od południa z Kongiem, Gabonem i Gwineą Równikową.
Kamerun jest o połowę większy od Polski, jego powierzchnia liczy 465 tys. km². Na tym rozległym terenie mieszka 20 mln ludzi, którzy należą do kilkudziesięciu plemion, i posługują się 270 językami. W Kamerunie nie ma dominującego języka rodzimego, jak np. suahili w Tanzanii, który jest tam językiem urzędowym. W związku z tym funkcjonują w Kamerunie dwa europejskie języki urzędowe:francuski i angielski. Wiąże się to z historią kraju, który pod koniec XIX wieku stał się kolonią niemiecką. Po przegranej I wojnie światowej Niemcy utraciły kolonię na rzecz Francji i Anglii. W roku 1960 francuska część Kamerunu uzyskała niepodległość, a rok później dołączono część angielską. Na terenach, po których się poruszałem, używany jest język francuski. Jest to także język, w którym miejscowy Kościół sprawuje liturgię.

– Jakie są początki Kościoła w Kamerunie?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

– Pierwsze kroki na drodze ewangelizacji tego kraju poczynili niemieccy pallotyni pod koniec XIX wieku. Pierwszą Mszę św. odprawili 8 grudnia 1890 r., oddając Kamerun pod opiekę Matki Bożej, Królowej Apostołów. W roku 1906 wybudowano pierwszy kościół pw. Ducha Świętego, który stoi na wzgórzu dominującym nad stolicą kraju Yaoundé. Właściwa chrystianizacja tych terenów rozpoczęła się w latach 30. XX wieku, a struktury kościelne powstały dopiero po II wojnie światowej. Mówi się nawet o cudzie ewangelizacji w Kamerunie; obecnie kraj jest w większości chrześcijański. Szacuje się, że jest ok. 40% katolików, 30% protestantów, 20% muzułmanów, reszta to inne religie. Dziś Kościół katolicki w Kamerunie ma 26 diecezji, w tym pięć stolic metropolitalnych. Wielkie zasługi dla dzieła ewangelizacji wnieśli holenderscy spirytyni. Kapłani ze zgromadzenia Ducha Świętego byli pierwszymi biskupami, misjonarzami, zbudowali wiele kościołów, zakładali liczne placówki misyjne. Dzisiaj ich dzieło kontynuują misjonarze i misjonarki z Polski, Włoch oraz innych krajów.

– W czasie podróży Ksiądz Arcybiskup spotkał wielu polskich misjonarzy...

Reklama

– W miejscowości Atok, gdzie polscy marianie prowadzą sanktuarium Miłosierdzia Bożego, odbyło się dwudniowe spotkanie polskich misjonarzy i misjonarek pracujących w Kamerunie. Atok należy do diecezji Doume-Abong’Mbang, na której czele stoi pochodzący z Polski bp Jan Ozga. Obok bp. Eugeniusza Jureczki, jest on jednym z dwóch biskupów europejskich. Na czele pozostałych 24 diecezji stoją biskupi miejscowi. W spotkaniu w Atok wzięli udział przedstawiciele misjonarzy z różnych zgromadzeń męskich i żeńskich. A jest ich wiele w Kamerunie. Pracują tam siostry Miłosierdzia Bożego, pasjonistki, dominikanki, norbertanki, siostry Opatrzności Bożej, siostry od Aniołów i od Najświętszej Duszy Chrystusa. Z męskich zgromadzeń obecni są: marianie, paulini, dominikanie, oblaci, pijarzy, sercanie, franciszkanie. Są także księża diecezjalni z różnych polskich diecezji, tzw. fideidoniści. Nazwa ta nawiązuje do encykliki Piusa XII z 1957 r. „Fidei donum” (Dar wiary) w której papież zachęcił kapłanów diecezjalnych do wyjazdu na misje; wcześniej było to praktykowane jedynie przez zakony. Misjonarze diecezjalni są „darem wiary” lokalnego Kościoła dla Kościoła misyjnego. Takim darem wiary Kościoła na ziemi lubelskiej jest ks. prał. Stanisław Stanisławek, który na misjach w Afryce spędził już 40 lat, w tym prawie 30 lat w Kamerunie.

– Jak wyglądają parafie?

Reklama

– W wielkich miastach, np. w największym portowym mieście Duala, liczącym ponad 2 mln mieszkańców czy w stolicy Yaoundé, która ma prawie 2 mln ludności, wybudowanych jest wiele kościołów, a parafie funkcjonują podobnie jak nasze. Jednak w terenie, w tzw. buszu, jest zupełnie inaczej. Parafie to stacje misyjne, z których kapłani dojeżdżają do kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu kaplic rozmieszczonych wśród wiecznie zielonych lasów. Są to tzw. lasy tropikalne, liściaste, typowe dla Afryki Równikowej, z bardzo bujną zielenią i ogromnymi drzewami, które są intensywnie eksploatowane jako jedno z bogactw naturalnych Kamerunu. Przez cały rok utrzymują się wysokie temperatury, a zatem budynki mieszkalne i kościoły nie potrzebują ogrzewania, mogą mieć lekkie ściany, dachy, nie potrzebują w zasadzie okien. W stacjach misyjnych prowadzonych przez siostry zakonne obowiązkowo znajduje się małe centrum medyczne z łóżkami szpitalnymi, miejsce pierwszej pomocy lekarskiej, często także oddział położniczy. Ważnym elementem pracy misyjnej jest edukacja. Misje prowadzą szkoły, przedszkola, także szkoły zawodowe. Bp Jan Ozga realizuje w diecezji duże projekty pozyskiwania wody, osuszania bagien, budowy dróg i mostów. Podziwiałem współpracę pomiędzy misjonarzami z różnych zgromadzeń męskich i żeńskich oraz rozmaitych diecezji. Wszyscy stanowią jedną rodzinę, znają się po imieniu, pomagają sobie na co dzień i od święta.

– A wierni? Łatwo do nich dotrzeć z Dobrą Nowiną?

– Jak już wspomniałem, sukcesy ewangelizacji w Kamerunie są imponujące. Ludzie zapełniają kościoły, bardzo aktywnie uczestniczą w liturgii. Kiedy wędrowałem po czerwonych leśnych drogach (ziemia w Kamerunie jest wszędzie czerwona) mijałem proste chaty ludzi żyjących na skraju tropikalnej puszczy, od czasu do czasu widać było szałasy Pigmejów, misternie splecione z liści palmowych. Ludzie tu żyją bardzo blisko natury i rozumieją ją o wiele lepiej. Ich religijność jest prosta i gorąca. Żyją po części w warunkach kultury zbierackiej i łowieckiej, dlatego zdają sobie sprawę, jak bardzo są zależni od Boga, Pana świata zwierząt i roślin, który troszczy się o człowieka. Wśród Pigmejów nie ma ludzi niereligijnych. Zależni od darów Bożych rozsianych hojnie w naturze, umieją być wdzięczni.
Kościół w Kamerunie niesie ludziom Ewangelię, mając na uwadze dobro całego człowieka. Podobnie jak kiedyś w Europie, troszczy się o opiekę medyczną i socjalną, rozwija szkolnictwo, pełni dzieła miłosierdzia, a równocześnie nawiązuje do najcenniejszych wartości miejscowej kultury. Stolica Apostolska docenia dynamiczny rozwój Kościoła w Kamerunie. Dwa razy był tam z wizytą apostolską św. Jan Paweł II, do Kamerunu przybył także papież Benedykt XVI.

Reklama

– Wśród misjonarzy, którzy pracują w Kamerunie, szczególną osobą jest ks. prał. Stanisław Stanisławek.

Reklama

– Ks. prał. Stanisław Stanisławek jest bardzo ceniony i kochany przez wiernych obecnej parafii Bouam (archidiecezja Bertoua we wschodnim Kamerunie) a także tych parafii, w których pracował przedtem. Zaskarbia sobie życzliwość miejscowej ludności, do której znajduje pasterskie podejście. Wszyscy czują, że ich kocha i rozumie, że troszczy się o ich dobro duchowe i materialne. W wielu miejscowościach wybudował kościoły, kaplice, przedszkola i inne budynki socjalne. Ostatnim jego dziełem jest kościół pw. Wniebowstąpienia Pańskiego w Bouam, jeden z najpiękniejszych w całym regionie. 14 listopada podczas uroczystej liturgii miałem radość tę świątynię konsekrować. Eucharystii przewodniczył abp Joseph Atanga – metropolita Bertoua, a homilię wygłosił bp Jan Ozga – biskup Doumé-Abong’Mbang. Podczas Mszy św. wraz z miejscowym Pasterzem udzieliłem także sakramentu bierzmowania. Wielkie rzesze wiernych, którzy nie pomieścili się w kościele, mnóstwo gości, obecność licznych kapłanów i sióstr zakonnych, były znakiem szacunku, jakim cieszy się w Kamerunie ks. Stanisław Stanisławek. Gościem uroczystości z Polski był ks. kan. Edmund Boryca, proboszcz w Zezulinie k. Łęcznej, który towarzyszył mi podczas całej podróży. Był moim przewodnikiem, ponieważ Kamerun odwiedzał już wielokrotnie i zdążył się zaprzyjaźnić z wieloma pracującymi tam misjonarzami, których zaprasza do swojej parafii i wspomaga na różne sposoby.

– W jakiej mierze Kościół w Polsce jest podobny do Kościoła w Kamerunie?

– Mamy wiele wspólnego: sprawujemy tę samą liturgię Kościoła rzymskokatolickiego, wyznajemy tę samą wiarę, głosimy Słowo Boże, ale w jakże odmiennych warunkach. Kościół w Kamerunie to Kościół młody, żywiołowy, pełen radości, rozwijający się z wielką dynamiką. Możemy się wiele od niego nauczyć. Ktoś – patrząc na naszą powagę podczas nabożeństw liturgicznych – powiedział, że zachowujemy się jak słudzy w domu Pana, natomiast Afrykańczycy ze swoją radością, śpiewem i tańcem sprawują się jak dzieci w domu Ojca. Oczywiście, takie zachowanie wypływa z innej kultury, tradycji czy nawet klimatu, ale na pewno przydałoby się nam więcej radości w przeżywaniu chrześcijaństwa.
Mimo znacznie trudniejszych warunków życia, tamtejsi ludzie umieją się cieszyć; mają większe poczucie wspólnoty, więcej jest radości w wyznawaniu wiary. My, Polacy, wyspecjalizowani w pobożności pasyjnej, od Kościoła w Kamerunie możemy się uczyć radości paschalnej. W Kamerunie bardzo przyjmuje się np. nabożeństwo Drogi Światła z Chrystusem Zmartwychwstałym. Jak mówi papież Franciszek, potrzebujemy więcej entuzjazmu wiary i radości w głoszeniu Ewangelii.

– Kilkanaście lat temu Ksiądz Arcybiskup podróżował do Tanzanii. Czy kolejny pobyt w sercu Afryki zdołał czymś zaskoczyć?

Reklama

– Podróż stała się okazją do refleksji nad życiem człowieka w pierwotnej harmonii. Naukowcy mówią, że człowiek wywodzi się z Afryki. Tam jest nasza pierwotna ojczyzna. Kiedy wędrujemy przez tropikalne lasy Afryki Równikowej, patrzymy na ludzi żyjących w bardzo prostych warunkach, ale w zgodzie z naturą, mamy uczucie, jakbyśmy odkrywali drzemiące w nas głęboko wspomnienie raju. W bujnych lasach Afryki łatwo jest wyobrazić sobie rajski ogród, gdzie człowiek żył w przyjaźni z Bogiem, naturą i ze sobą. Ten kontynent ma swoje problemy i dramaty, choroby, ubóstwo, walki plemienne, ale mimo to w ludziach jest o wiele więcej radości niż u nas.
Zaskoczeniem tej podróży było dla mnie odkrycie, że w Kamerunie w ogóle nie ma cmentarzy, zmarli chowani są przy swoich domach, a jeśli cieszyli się szczególnym szacunkiem bliskich – nawet w domu, tuż pod klepiskiem. Kult przodków to ważna cecha afrykańskiej kultury, otwartej na tajemnicę świętych obcowania.

– A afrykańska kuchnia zdołała zaskoczyć jakąś potrawą?

– Żywiłem się na polskich misjach, gdzie gotują tamtejsze kobiety, ale wyszkolone często przez nasze siostry. Dwa razy poczęstowano nas żmiją (jadowitą). Mięso trochę przypomina kurczaka; po przełamaniu pierwszych oporów okazuje się bardzo smaczne. Często spożywa się tam słodkie ziemniaki oraz specjalny gatunek zielonych bananów, które kroi się na małe kawałki, coś na kształt naszych frytek, i gotuje w oleju. Tak przyrządzone są dodatkiem do wielu potraw. I oczywiście, wspaniałe afrykańskie owoce, znane i nieznane w Polsce, a wszystkie smakują na miejscu o wiele bardziej.

– Czy ta krótka wizyta zaszczepiła w sercu Księdza Arcybiskupa myśl o wyjeździe na misje?

– Miałem takie pragnienie przed laty, ale ważne zadania zatrzymywały mnie w Kościele w Polsce. A teraz jestem „zaślubiony” archidiecezji lubelskiej. Jednak skłaniam głowę przed misjonarzami i misjonarkami z Polski i innych krajów. To bohaterowie naszych czasów, którzy zostawiają swoją ojczyznę, by w trudnych warunkach głosić Ewangelię i pomagać ludziom. Ks. Stanisław Stanisławek powiedział, że podstawową formą miłości jest obecność. Mimo że Kościół w Afryce usamodzielnia się, to nasza obecność, pomoc personalna, modlitewna i finansowa ciągle jeszcze jest mu potrzebna.

Kalendarium pasterskiej wizyty oraz obszerny serwis fotograficzny z podróży do Kamerunu znajduje się na stronie internetowej: www.archidiecezjalubelska.pl

2015-12-03 08:37

Oceń: 0 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Strażnicy „przestarzałych wartości”

Niedziela Ogólnopolska 12/2016, str. 36-37

[ TEMATY ]

wywiad

rozmowa

Grzegorz Boguszewski

Edmund Muszyński

Edmund Muszyński

Z Edmundem Muszyńskim i Mirosławem Widlickim o nowym szturmie na PAST-ę i walce o ideały Armii Krajowej rozmawia Wiesława Lewandowska

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Jest Pan, Panie Prezesie, jednym z nielicznych już, niestety, przedstawicieli pokolenia Armii Krajowej... EDMUND MUSZYŃSKI: – Jednym z ostatnich i coraz bardziej bezsilnych, nie tylko z powodu stanu zdrowia. Bardzo martwi mnie stan naszego AK-owskiego środowiska. Choć jest w nim wciąż jeszcze wielu ludzi prawdziwych, doskonale czujących przesłanie Armii Krajowej, to jestem bardzo zniesmaczony postawą tych, którzy od kilku już lat decydują o naszym Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Tak naprawdę trudno mi powiedzieć, kim są ci ludzie, bo na pewno nie rozumieją słów: „Bóg, Honor i Ojczyzna”. – Kim zatem są dzisiejsi członkowie Światowego Związku Żołnierzy AK? MIROSŁAW WIDLICKI: – W ostatnich latach rzeczywiście coraz trudniej to określić. I takie pytania zadają nam członkowie terenowych kół AK. Sprawa była oczywista w latach 90. ubiegłego wieku, gdy żyło jeszcze wielu dowódców AK, gdy wszyscy dobrze się znali i na ogół znali swoją przeszłość. Po 2000 r. szeregi poszerzały się o wolontariuszy – takich jak ja – niekombatantów, ale przybywało też członków kombatantów, których nie miał kto weryfikować i którzy następnie trafiali do władz różnych szczebli, również do Zarządu Głównego. – Czy częste są dziś życiorysy AK-owskie niedostatecznie uwierzytelnione? M. W.: – To przykre, ale krążą takie opinie, a te przypadki, nawet jeśli nie są zbyt częste, to i tak podważają wiarygodność całego związku. Poza tym w ostatnich latach, w czasach docierającej do nas liberalizacji, można zaobserwować odchodzenie związku od swoich ideałów. Gdy pan prezes Muszyński napisał piękną „Preambułę” do naszego statutu (aby przeciwstawić się tej liberalizacji), wywołało to protesty, Zarząd Główny przegłosował odrzucenie „Preambuły”. – Dlaczego? M. W.: – Dlatego, że była zbyt „bogoojczyźniana”, a teraz to nie na czasie. Dwadzieścia lat temu taka reakcja byłaby nie do pomyślenia. Bardzo więc stępiła się ta szczególna czujność, nawet w ludziach powołujących się na etos AK, a niedługo już nie będzie tych, którzy dziś starają się tę czujność budzić... – Światowy Związek Żołnierzy AK stara się jednak przekazać swą wartę następnemu pokoleniu, poprzez tzw. członków nadzwyczajnych... M.W.: – Ludzie młodsi, niekombatanci, jeśli deklarują przywiązanie do wartości i etosu Armii Krajowej i chcą czynnie i całkowicie bezinteresownie pracować w związku, by zaszczepić ten etos szczególnie w młodym pokoleniu, otrzymują status członka nadzwyczajnego – bez praw wyborczych. Po roku działalności i pozytywnej opinii prezes okręgu ma prawo nadać im status członka zwyczajnego – z prawami wyborczymi, lecz oczywiście bez uprawnień kombatanckich. Taki właśnie status ja posiadam. Mimo że jestem z młodszego pokolenia, to podobnie jak pan prezes Muszyński ubolewam nad odchodzeniem (mam nadzieję, że to wyjątki) od Boga, ale i z honorem jest różnie. E. M.: – Niedawno byłem bardzo zdumiony tym, że kilka osób przyjęło medale zasługi od... prezydenta Niemiec. Choć tego nie nagłaśniano. M. W.: – Prezydent Niemiec wręczył te odznaczenia powstańcom warszawskim, odpowiednio dobranym członkom naszego związku. Naszym zdaniem, przyjmowanie ich było co najmniej dwuznaczne moralnie i mogło budzić niesmak. E. M.: – Ja z zasady odmawiałem przyjmowania odznaczeń. Przyjąłem tylko Krzyż Armii Krajowej i Krzyż Partyzancki. – Kiedy, Panów zdaniem, zaczęły się te „budzące niesmak” zmiany? E. M.: – Moim zdaniem, widać je wyraźnie od czasu, gdy w Polsce zaczęli rządzić liberałowie, czyli Platforma Obywatelska. Wcześniej nikt w naszym środowisku nie ośmielał się kwestionować wartości, z których wyrasta etos AK. Nagle okazało się, że wszystko można wyśmiać, nawet splugawić, a w najlepszym razie przemilczeć. M. W.: – Dwa lata temu pewna szkoła przyjęła imię jednego z naszych bohaterów lotników i... na jej sztandarze zabrakło słowa „Bóg”, jest tylko „Honor i Ojczyzna”. Komuś przyszło do głowy, żeby tak ocenzurować sztandar. – Pytaliście, dlaczego tak się stało? E. M.: – Nie miał kto zadać tego pytania, bo na uroczystość nawet nas nie zaproszono. Może dlatego, że byśmy tam tylko przeszkadzali jako strażnicy „przestarzałych wartości”. M. W.: – Po prostu atmosfera poprawności politycznej trafiła pod strzechy. Decyzję w tej konkretnie sprawie najprawdopodobniej podjęli sami nauczyciele tej szkoły, może rodzice, a w najmniejszym stopniu młodzież. – Kłopoty z wypełnianiem misji ŚZŻAK nie polegają więc dziś tylko na tym, że odchodzą już ci, którzy swym życiem zaświadczali, czym jest hasło: „Bóg, Honor i Ojczyzna”... M. W.: – Faktem jest, że jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy wśród nas była większa liczba dowódców o niekwestionowanym autorytecie, łatwiej było wypełniać tę patriotyczną misję w obronie najważniejszych polskich wartości. E. M.: – Istotnie, od kilkunastu lat nie tylko na tym polegają nasze kłopoty. Wystarczy tu przypomnieć perturbacje z zakładaniem Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego, która miała być materialną bazą dla działalności ŚZŻAK. Kiedy zaczynaliśmy powoływać fundację w roku 1998, było jeszcze całkiem uczciwie... – Co to znaczy? E. M.: – Założycielami fundacji mieli być pospołu Światowy Związek Żołnierzy AK i warszawski Urząd Wojewódzki. W końcu jednak jedynym fundatorem został nasz związek. Tak się złożyło, że wybrano mnie na pierwszego prezesa fundacji. To było w czasie, kiedy kończyły się rządy Jerzego Buzka, a AWS tracił poczucie bycia partią uczciwą. Przygotowałem wtedy projekt statutu, potem kolejne, których z jakiegoś powodu długo nie chciano zaakceptować w Krajowym Rejestrze Sądowym. W końcu, po pokonaniu licznych kłód pod nogami, we wrześniu 1999 r. statut został zarejestrowany. Fundacja mogła więc wreszcie przyjąć darowiznę – czyli przejąć budynek PAST-y. Ale to nie koniec kłopotów. Prawdziwa walka dopiero się zaczęła. – Zaczęła się nowa walka o PAST-ę? E. M.: – Tak, i to równie zacięta jak ta w 1944 r. Od początku było jasne, że ktoś za wszelką cenę chce nam uniemożliwić przejęcie PAST-y, czyli jej nieodpłatne scedowanie przez Skarb Państwa na rzecz naszej fundacji. Państwo musiało wypłacić sowite odszkodowanie firmie do tej pory administrującej tym budynkiem tylko w zamian za to, że nie będzie ona pretendowała do tytułu własności. O ile pamiętam, było to 960 tys. zł – ostatnie pieniądze, które miał do dyspozycji premier Buzek przed podaniem się do dymisji. M. W.: – Gdyby nie to odszkodowanie, sprawa przez lata toczyłaby się w sądach, a z darowizny na rzecz naszego związku nic by nie wyszło. I tamta firma nadal by sobie pasożytowała na budynku PAST-y, podobnie jak czyniło to w innych miejscach wiele pokomunistycznych firm. – Można powiedzieć, że to pan prezes Muszyński ponownie odbił PAST-ę? M. W.: – Jak najbardziej, choć dzisiaj wielu się do tego przyznaje... E. M.: – ...a nie mają nawet bladego pojęcia, jak ostro wtedy było. Po zarejestrowaniu statutu zaczęła się wojna podjazdowa – i to na wielu frontach – mająca nam uniemożliwić przejęcie PAST-y. W urzędzie wojewódzkim zadziałał ktoś wpływowy; urzędnicy zaczęli mnożyć trudności, zwłaszcza wicedyrektor wydziału gospodarki ziemią i geodezji, który aby rzecz maksymalnie utrudnić, przygotował specjalne plany geodezyjne wręcz uniemożliwiające przekazanie nam działki, na której stoi budynek PAST-y. M. W.: – Działkę podzielono na dwie części – umyślnie w taki sposób, że część budynku PAST-y z windą wydzielono i przypisano do działki sąsiedniej! Chciano tak skomplikować sytuację prawną, by uniemożliwić, a co najmniej na bardzo długo odwlec przekazanie budynku Związkowi AK. To wszystko by się powiodło – bo ten chytry zabieg utrzymywano w ścisłej tajemnicy – gdyby nie to, że jedna z wysokich urzędniczek uczciwie ostrzegła pana prezesa Muszyńskiego, że coś takiego się kroi. E. M.: – To prawda. Nikomu o tym nie mówiłem, ale wtedy zacząłem osobiście atakować wojewodę. Umowę przekazania darowizny, oczywiście, przedłożyłem wcześniej radcom prawnym w Ministerstwie Skarbu Państwa. Nikt tam nie miał żadnych zastrzeżeń. Pojawiły się one potem nagle – zaczęto domagać się od nas kolejnych bezsensownych dokumentów. Do końca nie byliśmy pewni, czy podpisanie umowy w ogóle kiedykolwiek nastąpi, gdyż targi były niezwykle ostre. Strona przeciwna – na dobrą sprawę nie wiadomo kogo reprezentująca, nieżyczliwa – do końca miała chyba nadzieję, że do tego podpisania, mimo wcześniejszych uzgodnień, jednak nie dojdzie. Pomogły wspierające nas działania dyrektor Wydziału Skarbu Państwa i Przekształceń Własnościowych Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego Bożeny Grad, a szczególnie szefa Kancelarii Premiera Buzka ministra Mirosława Koźlakiewicza; przyszło polecenie od premiera, aby pan wojewoda podpisał dokument. To było 10 listopada 1999 r. – Miał Pan wówczas wielką satysfakcję, poczucie zwycięstwa? E. M.: – Tak, ale to poczucie trwało krótko, ponieważ już następnego dnia nie dostąpiłem zaszczytu uroczystego przejęcia budynku z rąk premiera Buzka... PAST-ę przejmował ówczesny prezes Światowego Związku Żołnierzy AK płk Stanisław Karolkiewicz, sam. Mnie zignorowano... Mimo że przecież byłem prezesem zarządu fundacji, adresatem całej korespondencji w tej sprawie, mimo że – powiem nieskromnie – przez wiele miesięcy sam walczyłem o PAST-ę. – Cóż, taki zawsze był w Polsce los prawdziwych, najbardziej zasłużonych AK-owców, Panie Prezesie. E. M.: – Pozostała mi tylko satysfakcja, że się udało, bo sam najlepiej wiem, że mogło się nie udać. – Ale zasłużył Pan chyba na wdzięczność AK-owskiego środowiska? E. M.: – No właśnie, najsmutniejsze jest, że tego nie jestem pewien... M. W.: – Obydwaj z Prezesem jesteśmy w komisji statutowej związku i tak się składa, że wszystkie nasze najważniejsze poprawki do statutu zostały w głosowaniu odrzucone, m.in. wprowadzenie do statutu „Preambuły” i przywrócenie może nie Rady Naczelnej, ale Rady Starszych (złożonej z kilku powszechnie szanowanych kombatantów), która dbałaby o kręgosłup moralny związku i zabierałaby głos w sprawach ważnych dla Polski, którego dziś brakuje. E. M.: – A ja mimo wszystko nie tracę nadziei, że w Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej zajdzie jakaś dobra zmiana. * * *
CZYTAJ DALEJ

Leon XIV odwiedził szpital w Libanie: Tutaj mieszka Jezus

2025-12-02 08:27

[ TEMATY ]

szpital

Leon XIV w Turcji i Libanie

chorzy psychicznie

tutaj mieszka Jezus

Vatican Media

Leon XIV odwiedził szpital w Libanie

Leon XIV odwiedził szpital w Libanie

„Nie wolno zapominać o najsłabszych ani budować społeczeństwa opartego na pozornej pomyślności, ignorującego ubogich” - stwierdził papież Leon XIV odwiedzając położony na przedmieściach Bejrutu Szpital „De la Croix”. Jest to jeden z największych szpitali na Bliskim Wschodzie, w którym leczy się pacjentów psychicznie chorych.

Papież podkreślił, że w chorych i w tych, którzy się nimi opiekują mieszka Jezus. Przypomniał, że szpital założył bł. o. Jakub z Ghaziru, a jego dzieło kontynuują Siostry Franciszkanki od Krzyża. Wyraził wdzięczność pracownikom z ich posługę. „Wasza troska o chorych jest znakiem miłości Chrystusa” - stwierdził.
CZYTAJ DALEJ

Codzienna Adwentowa spowiedź na... Dworcu PKP

2025-12-02 13:20

ks. Łukasz Romańczuk

Kaplica Dworcowa PKP we Wrocławiu

Kaplica Dworcowa PKP we Wrocławiu

Kaplica Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu na Dworcu Głównym PKP we Wrocławiu w Adwencie stała się miejscem Sakramentu Pokuty i Pojednania. W konfesjonale posługują kapłani diecezjalni i zakonni.

Podczas Adwentu Kaplica na Dworcu Głównym PKP nie jest tylko miejscem adoracji, ale także spowiedzi świętej. Od 1 grudnia do 23 grudnia codziennie w godzinach 20-22 jest możliwość skorzystania z sakramentu pokuty.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję