Reklama

Media

Niepokorne wolne słowo

– Dzisiejszy dzień jest dziwny – świąteczno-nieświąteczny, każdy z nas doświadcza dwóch uczuć: 25 lat temu większość z nas radowała się, że kończy się komunizm, a dzisiaj, słuchając prezydenta Komorowskiego, który niby przemawiał poprawnie, jakoś ręce nie składały się do braw – mówił na spotkaniu zorganizowanym przez „Solidarnych 2010” i Klub Ronina szef Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krzysztof Skowroński

Niedziela Ogólnopolska 25/2014, str. 36-37

[ TEMATY ]

media

DOMINIK RÓŻAŃSKI

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dnia 4 czerwca 2014 r. odbywało się wiele radosnych i świątecznych spotkań, jednak to poświęcone wolności słowa w wolnej Polsce było raczej smutne, choć nie bez silnego wątku nadziei.

Z troską mówiono o coraz bardziej palącej potrzebie i o trudach budowania naprawdę niezależnych i naprawdę wolnych mediów. I nie było to spotkanie ludzi zgorzkniałych, bo nieuhonorowanych prezydenckimi odznaczeniami z okazji święta wolności „za wybitne osiągnięcia na rzecz wolności słowa w Polsce”, „za wkład w rozwój wolnych mediów i niezależnego dziennikarstwa”, jak np. chluba polskiej telewizji publicznej Tomasz Lis, jak Jarosław Gugała z Polsatu, a z TVN dyrektor programowy Edward Miszczak oraz cały zastęp dziennikarzy z „Gazety Wyborczej”. W uzasadnieniu do wręczonych Krzyży Oficerskich Orderu Odrodzenia Polski dodano także, że to „za wybitne zasługi w budowaniu niezależnej prasy w Polsce, za pielęgnowanie wartości, jakie legły u podstaw polskich przemian demokratycznych, za wkład w rozwój nowoczesnej publicystyki i przestrzeganie wysokich standardów w pracy dziennikarskiej, redakcyjnej i menadżerskiej”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Prezydent uhonorował, a jakże, także tych, którzy o wolne słowo walczyli jeszcze przed 25 laty, a niektórych z nich zaprosił nawet do wspólnego odsłaniania Memoriału Wolnego Słowa przed gmachem dawnej cenzury na ul. Mysiej w Warszawie. Przed tym nowym pomnikiem prezydent Komorowski z dumą przypomniał, że tylko w Polsce istniał na tak masową skalę podziemny ruch wydawniczy: „Tu były setki, a może i więcej drukarń podziemnych, tu było wiele różnych metod drukarskich, metod walki o wolne słowo”.

Rzecz w tym, że w 1989 r. walka o wolne słowo w Polsce wcale się nie skończyła. A konieczność jej kontynuacji w minionym ćwierćwieczu dostrzegała nie tylko ta wąska grupa ludzi, której jedynie słuszni, samozwańczy depozytariusze wolnego słowa przylepili łatkę oszołomów, lecz w ostatnich latach także milionowe rzesze polskiego społeczeństwa demonstrujące w obronie Telewizji Trwam.

Reklama

Krótkie życie wolnego słowa

Wolność słowa po 1989 r. i wolne media całkiem słusznie są przedstawiane jako jedna z cennych zdobyczy Okrągłego Stołu. Media powstające w III RP – zarówno te nowe, jak i te przekształcone z PRL-owskich – stworzyły główny nurt podporządkowany w istocie jednemu dysponentowi: przemożnej sile elit politycznych wyrosłych z gleby solidarnościowo-komunistycznych porozumień, z pominięciem woli narodu, wyrażonej bardzo jasno w wyborach 1989 r. Tyle że naród potem już się nie buntował, gdy dostawał dziesiątki kolorowych gazet, a przede wszystkim tę, która zawładnęła rynkiem poważnych dzienników, czyli „Gazetę Wyborczą”, a która do dziś ma – choć już chyba coraz mniejszy – wpływ na kształtowanie „pożądanych” postaw obywateli. 25 lat temu niemal wszyscy sądzili, że będzie to gazeta wolności, solidarności, wszystkich środowisk antykomunistycznych.

Proces blokowania wolnego słowa był konsekwentnie realizowany od początku lat 90. Rynek medialny został ukształtowany przez jedno środowisko polityczne i ze wsparciem kapitału zagranicznego. Niezwykle łakomym kąskiem zarówno dla polityków, jak i wielkiego biznesu były koncesje telewizyjne i radiowe, które zostały przyznane wybrańcom. – Na początku lat 90. – wspomina Maciej Pawlicki, uczestnik wielu medialnych przedsięwzięć w minionym 25-leciu – tak naprawdę wielu z nas nie zdawało sobie sprawy z wagi chwili, a rozpędzający się pociąg pojechał już w inną stronę. Potem następowały konsekwentnie kolejne działania tego z góry założonego procesu kształtowania rynku mediów.

Działania te polegały na brutalnym dławieniu konkurencji na rynku medialnym – zarówno biznesowej, jak i politycznej oraz światopoglądowej. Jeśli w imię udawanego pluralizmu albo dzięki zbiegowi okoliczności (bo akurat w KRRiT mieli przewagę „niepoprawni”) przyznana została jakaś koncesja niepasująca do głównego nurtu, to i tak jej los był przesądzony – szybko została zdławiona lub wrogo przejęta (jak np. Telewizja Niepokalanów) albo po prostu wykupiona przez potentatów, czyli przez Polsat i TVN. Ta koncentracja na rynku telewizji – zauważa Pawlicki – dała o sobie znać przy rozdziale miejsc na platformie cyfrowej. Dopiero dzięki zaangażowaniu milionów ludzi z trudem dało się wyszarpać w skandaliczny sposób opóźnianą koncesję dla Telewizji Trwam, podczas gdy dwa wspomniane koncerny i spółki od nich zależne bez problemów zrealizowały całą długą listę swoich zamówień.

Reklama

Każdy, kto w minionych latach miał szczęście pracować w mediach choć trochę odbiegających od głównego nurtu, może opisać rozmaite mechanizmy i zabiegi – nie tylko te z zewnątrz, ale także te odśrodkowe – stosowane w celu ich unicestwienia lub przynajmniej unieszkodliwienia. Doskonałą ilustracją jest tu krótka historia dziennika „Życie” prowadzonego przez redaktora Tomasza Wołka, który obecnie wspiera swoim autorytetem media głównego nurtu... A trzeba powiedzieć, że czytelnicy „Życia” bardzo cenili sobie tę jego odrębność od „Gazety Wyborczej”, wyrażaną dość umownie jako „prawicowość”. „Życie” pokazało, że jednak istnieje w społeczeństwie wielkie zapotrzebowanie na prawdziwy pluralizm polityczny i światopoglądowy. A mimo to życie „Życia” było biedne i krótkie.

Wojna hybrydowa

Środowiska, które przejęły władzę po 4 czerwca 1989 r., z ogromną determinacją zadbały o to, aby jedynym wolnym głosem był ich głos. Od początku konsekwentnie niszczono konkurencyjne odrębności, z wielką wprawą prowadząc kampanie oszczerstw i szyderstw. W niektórych przypadkach namaszczone 4 czerwca lewicowo-laickie autorytety osobiście udawały się na Zachód, by szefostwu ponadnarodowych koncernów medialnych donieść o ideologicznych odchyleniach, jakich dopuszczają się wydawcy w ich polskich firmach. Niestety, w tym samym czasie politycy konserwatywni i prawicowi na ogół bagatelizowali media – jeśli nie liczyć chęci pokazywania się w nich – nie wspierali odpowiednio tych projektów, które mogłyby naprawdę spluralizować rynek medialny w Polsce. Jakby zlekceważyli sytuację, zapomnieli o tym, że nowoczesne media mogą odegrać kluczową rolę w realizowaniu ich politycznego przesłania, że mogą pomóc albo przeszkodzić w zachowaniu wolności, tożsamości i w przetrwaniu narodu.

Reklama

Media liberalno-lewicowe – wsparte postkomunistycznym i zagranicznym kapitałem – przejęły więc dość łatwo prawie cały polski rynek oraz rząd dusz i zgodnie ze swą misją włączyły się w prowadzenie tzw. wojny hybrydowej, która polega na destabilizacji społeczeństwa, minimalizowaniu poczucia wspólnoty narodowej i najzwyklejszym, metodycznym ogłupianiu ludzi, by stali się bezkrytycznymi konsumentami wszystkiego, co zostanie im podane.

W krajach demokracji zachodniej tego rodzaju proces rozpoczął się w latach 30. ubiegłego wieku, a potem toczył się w stałym rytmie. W Polsce mamy do czynienia z tym zjawiskiem od czasu przełomu, czyli od 4 czerwca 1989 r. Gdy wolność słowa została zawłaszczona przez tę jedną opcję światopoglądową i polityczną, gorliwie przystąpiono do nadrabiania „zapóźnień cywilizacyjnych”. Dzięki sprawnie i szybko zbudowanym narzędziom społecznego przekazu skutecznie wmówiono odbiorcom, że wszyscy pozostali nie mają racji, że są ciemni, nienowocześni lub po prostu bredzą.

Nadzwyczaj łatwo udało się przekonać Polaków, że nie ma sensu uczestniczyć w polityce, ponieważ jest to wręcz obrzydliwe zajęcie, a nie działanie dla dobra wspólnego, że nie ma uczciwych polityków, a głupi i nieuczciwi są zwłaszcza ci z prawicy. Wydaje się, że Polacy zrazu dość naiwnie uwierzyli tym – jak sądzili – wolnym mediom. Na wszelki wypadek postanowili być jak najdalej od brudnej polityki, zajęli się grillowaniem, oglądaniem „tokszołów” i meczów... Tak więc umiejętnie prowadzona wojna hybrydowa – przez kłamstwo, ośmieszanie, kompromitowanie stylu debaty publicznej – doprowadziła do zniechęcenia wielkiej części polskiego społeczeństwa do uczestniczenia w życiu publicznym.

Reklama

Słabości wolności

Z biegiem lat od odzyskania przez Polskę wolności budowano coraz to nowe zapory blokujące rozwój mediów innych niż te zadekretowane 25 lat temu, właśnie lewicowo-liberalne przede wszystkim. – Powstał system polegający na blokadzie finansowej i karaniu niepokornych – mówi Ewa Stankiewicz, dziennikarka i reżyserka filmowa – który nie pozwala nam się przebić poza pewien poziom, poza którym stalibyśmy się zagrożeniem dla mainstreamu, ponieważ ludzie mogliby nas usłyszeć, samodzielnie wyrabiać sobie poglądy i nie ulegać mediom głównego nurtu, które spójnie kłamią, przemilczają pewne fakty, sprawiają, że słowa tracą sens. A kiedy słowa tracą sens, ludzie tracą wolność...

Główną podporą systemu blokującego wolność słowa w III RP są niezlustrowane sądownictwo (odważni dziennikarze są przez wielu sędziów traktowani niezrozumiale srogo) oraz prawo nakładające dziennikarzom kaganiec (art. 212 KK i art. 448 KC). W obawie przed prywatnym bankructwem – za naruszenie czyichś dóbr osobistych sąd może zasądzić zadośćuczynienie, którego wysokość ocenia on sam, do tego dochodzą często bardzo wysokie koszty przeprosin w mediach ogólnopolskich – lub tylko za cenę utrzymania pracy dziennikarze stosują autocenzurę. Można powiedzieć, że u schyłku PRL-u byli odważniejsi, bo wtedy ten, kto miał na koncie więcej cenzorskich ingerencji, w środowisku zawodowym uchodził za bohatera. Obecnie takie bohaterstwo ma swoją bardziej wymierną cenę, wymaga wielkiej odwagi lub desperacji, bo w imię uczciwości i wolności słowa można stracić dorobek życia.

Reklama

O tym, jak bardzo wolność słowa jest dziś przeliczalna na pieniądze, świadczy bardzo rozwinięty w Polsce rynek reklam, który stanowi pewien zamknięty obieg, zaklęty krąg sypiący złotym deszczem tylko na media głównego nurtu.

Nawet jeśli jakieś inne medium – czyli prawicowo-konserwatywne – według reklamodawczych kryteriów stanie się odpowiednio profesjonalne lub zyska odpowiednią liczbę odbiorców, to i tak nie może liczyć na łaskawość reklamodawców, którzy posługują się pogardliwym stereotypem, że prawica przemawia tylko do ludzi starych, z prowincji i źle wykształconych, a zatem mija się z celem reklam. Do tego dochodzą oczywiście resentymenty światopoglądowe i interesy polityczne handlarzy reklam, a zwłaszcza bardzo hojnych reklamodawców zależnych od aktualnej władzy (spółek państwowych, organów administracji). Dlatego np. Telewizja Republika mimo atrakcyjności widza – okazuje się bowiem, że prawicowi widzowie są młodzi, wykształceni, a nawet pochodzą z wielkich miast – nie potrafi przebić tego zaklętego zewnętrznego kręgu polityczno-reklamowego.

Niepokorni siłacze

Mimo systemowych blokad i trudności niepokorne media wkraczają na rynek coraz śmielej i bez kompleksów. Radio Wnet właśnie skończyło 5 lat i można je odbierać nie tylko w Internecie, wciąż nadaje Radio Jutrzenka, pojawiło się Niepoprawne Radio PL, słychać Radio Warszawa, które współpracuje z licznymi radiofoniami lokalnymi. Ukazuje się nowy dziennik „Gazeta Polska Codziennie”, było „Uważam Rze”, które niejako przy okazji wyżej wspomnianych mechanizmów wypączkowało na dwa pisma – „Do Rzeczy” i „wSieci” z wartościowymi dodatkami historycznymi... W Internecie mamy mnóstwo wolnościowych portali. Trwają i rozwijają się, choć nie bez kłopotów, media katolickie. Coraz większą poczytnością cieszą się „Nasz Dziennik” i Tygodnik Katolicki „Niedziela”. A Telewizja Trwam wreszcie może konkurować z innymi dużymi stacjami i już burzy spokój mainstreamu.

Reklama

Możliwość odwojowania mediów dla dobra wspólnego i wolności słowa teoretycznie – i paradoksalnie – istnieje właśnie dlatego, że wokół mnożą się głupstwo, kłamstwo, złodziejstwo, niekompetencja, które przekraczają już swą masę krytyczną. Niedawno jeden z długoletnich dziennikarzy „Gazety Wyborczej” z rozbrajającą szczerością wyznał, że skoro tak długo ogłupialiśmy ludzi, to teraz zbieramy tego plony...

Jak zaradzić złu? Obowiązkiem wszystkich uczciwych i myślących ludzi jest budowanie sojuszy wokół konkretnych spraw. Tylko tak mogą powstawać i powstają przemawiające wolnym słowem niepokorne media. Z pewnością w Polsce z braku innych możliwości – przede wszystkim z powodu braku rodzimego wielkiego kapitału chętnego do inwestowania w media inne niż lewicowo-laickie – istnieje potrzeba tworzenia mediów społecznych, spółdzielczych. To trudne zadanie, a ci, którzy się go dziś podejmują, są prawdziwymi bohaterami i siłaczami. Nie dostają jednak orderów. Może kiedyś...

Jeżeli nie uda nam się zrobić czegoś teraz – martwiono się na nieświątecznym spotkaniu w dniu święta wolności – do najbliższych wyborów, to ten fatalny układ po roku 2015 zostanie domknięty. Z kraju wyemigruje kolejnych kilka milionów Polaków, a nad Wisłą zostanie prosty ludek, któremu nie wolno myśleć.

2014-06-16 13:56

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Bp Lechowicz o komunikacji w mediach

[ TEMATY ]

media

biskup

emigracja

Ks. Wiesław Wójcik TChr

W dniach 4 - 6 października br. w Sanktuarium Máriabesnyö k. Budapesztu odbyła się konferencja „Media w przekazywaniu wiary,” zorgaizowana przez Polską Radę Duszpasterską Europy Zachodniej. W spotkaniu uczestniczyło większość rektorów i koordynatorów polskich misji katolickich, duszpasterze europejscy, Przełożony Generalny Towarzystwa Chrystusowego, Matka Generalna Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej, Dyrektor Instytutu Duszpasterstwa Emigracyjnego z Poznania oraz świeccy zaangażowani w działalność ośrodków polonijnych w Niemczech, Francji, Austrii, Luksemburga, Danii, Szwajcarii, Szkocji, Węgier i Italii. Obradom przewodniczył Bp Wiesław Lechowicz, delegat Konferencji Episkopatu Polski ds. Duszpasterstwa Emigracji Polskiej.

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Jasna Góra: zaproszenie na uroczystość Królowej Polski

2024-04-29 12:48

[ TEMATY ]

Jasna Góra

uroczystość NMP Królowej Polski

Karol Porwich/Niedziela

Na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu wskazuje o. Samuel Pacholski. Przeor Jasnej Góry zaprasza na uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski 3 maja. Podkreśla, że Jasna Góra jest miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. Zachęca, by pozwolić się wprowadzać Maryi w przestrzeń, w której uczymy się ufać Bogu i „wierzymy, że w oparciu o tę ufność nie ma dla nas śmiertelnych zagrożeń, śmiertelnych zagrożeń dla naszej wolności”.

- Żyjemy w czasach, kiedy nasza wspólnota narodowa jest bardzo podzielona. Myślę, że główny kryzys to kryzys wiary, który dotyka tych, którzy nominalnie są chrześcijanami, są katolikami. To ten kryzys generuje wszystkie inne wątpliwości. Trudno, by ci, którzy nie przeżywają wiary Kościoła, nie widząc naszego świadectwa, byli przekonani do naszych, modne słowo, „projektów”. To jest ciągle wołanie o rozwój wiary, o odrodzenie moralne osobiste i społeczne, bo bez tego nie będziemy wiarygodni i przekonujący - zauważa przeor. Jak wyjaśnia, jedną z głównych intencji zanoszonych do Maryi Królowej Polski będzie modlitwa o pokój, o dobre decyzje dla światowych przywódców i „byśmy zawsze potrafili budować relacje, w których jesteśmy gotowi na dialog, także z tymi, których nie rozumiemy”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję