Reklama

Historia

Grudniowa pamięć

Grudzień 1981 r. wydawał się nie różnić od poprzednich, ciężkich miesięcy. Kartki na żywność, kolejki po wszystko. Jednak od ponad roku nie było jak dawniej. Społeczeństwo żyło „Solidarnością”. Po raz pierwszy od zakończenia wojny ludzie przestali się bać, mówili otwarcie o czym myślą, o tym, czego tak naprawdę potrzebują. Niedzielny poranek 13 grudnia 1981 r. wydawał się taki jak inne. Ale tylko pozornie.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

- Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. [...] W tej sytuacji bezczynność byłaby wobec narodu przestępstwem. Trzeba powiedzieć dość, trzeba zapobiec, zagrodzić drogę konfrontacji, którą zapowiedzieli otwarcie przywódcy „Solidarności - te słowa generała Wojciecha Jaruzelskiego usłyszeli wszyscy w tamtą niedzielę. Od tego niedzielnego poranka w tonacjach muzyki poważnej nadawano przemówienie generała, że socjalizmu bronić będziemy jak niepodległości… Później pojawili się dziennikarze w wojskowych mundurach. I jeżeli jeszcze ktoś nie wierzył, że władza w obronie przed własnym narodem wprowadziła stan wojenny, to można było przekonać się o tym następnego dnia. „Nowiny” z 14 grudnia informowały na pierwszej stronie: „Ogłoszenie stanu wojennego na obszarze PRL”. Mieszkańcy Rzeszowa i regionu obserwowali uważnie poczynania władz, jak zresztą całe społeczeństwo, Polacy za granicą.

Reklama

Wojsko, milicja, kontrole, internowania, głuche telefony. Koniec legalnego istnienia „Solidarności”. Godzina milicyjna i szok po brutalnym tłumieniu strajków i demonstracji z pierwszych dni stanu wojennego. Pacyfikacja Stoczni Gdańskiej, Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku, Huty im. Lenina, zakładów we Wrocławiu, śląskich kopalni. Wreszcie tragedia kopalni „Wujek”, którą prasa skwitowała słowami: „(...) oby krew przelana na Śląsku otrzeźwiła prowokatorów i uzmysłowiła szaleńcom, że droga konfrontacji prowadzi donikąd. Władza nie cofnie się, bo nie ma się gdzie cofać”. Społeczeństwo także nie zamierzało się cofać. Wręcz przeciwnie, z każdym dniem robiło krok ku wolności.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

„(...) Nie podejmujcie walk Polak przeciw Polakowi” - prosił prymas Józef Glemp. Kościół także stał się miejscem oporu i protestu wobec stanu wojennego. Dla wielu był jedynym źródłem pociechy i bezpieczeństwa. Las rąk z palcami kształcie litery V podczas śpiewu „Boże coś Polskę” dawał poczucie jedności i nadziei na „wiosnę naszą”. Oczy wszystkich kierowały się w stronę Watykanu. Wiedziano, że tam był ktoś, kto mimo oddalenia stał się duchowym przywódcą Polaków, którego słowa „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej Ziemi!” stały się hasłem do szukania drogi do wolności. Wolności, jak dzisiaj wiadomo, trudnej i często źle rozumianej.
Społeczeństwo w tej „wojnie z narodem” przyjęło zasadę biernego oporu. Protestem stawało się noszenie przypiętych do ubrania znaczków „Solidarności”, w późniejszym okresie maleńkich oporników. Formą protestu było też zaprzestanie kupowania prasy, czy oglądania telewizji. Stan wojenny zapoczątkował nowy okres w stosunkach władza - społeczeństwo. Ta pierwsza coś tam reformowała, wprowadzała w życie, ogłaszała... a społeczeństwa to w ogóle nie obchodziło. Zajęte swoimi sprawami doczekało się zniesienia stanu wojennego w 1983 r. i przeczekało okres „normalizacji”.

Reklama

Decyzja z 1981 r. było ostatnią próbą utrzymania władzy przez komunistów. Poprzez WiN, październik 1956 r., grudzień ’70, czerwiec ’76, „Solidarność” i stan wojenny społeczeństwo wywalczyło rok 1989. Czy to doceniamy? Spowszednienie wolności jest niebezpieczne. „O tamtych czasach, czasach wielkiej próby sumień trzeba pamiętać, gdyż są one dla nas stale aktualną przestrogą i wezwaniem do czujności: aby sumienia Polaków nie uległy demoralizacji” - te słowa Jana Pawła II są szczególnie aktualne.
Coraz częściej nie pamiętamy, że po wojnie wymordowano, a cały czas prześladowano najlepszych ludzi, że sejm nie był parlamentem, że „oni” odebrali obywatelstwo Andersowi i innym. Nie pamiętamy ZOMO i ognisk na ulicach, piwnic UB, cenzury, jazgotu stacji zagłuszających, kolejek po wszystko, kartek… Można odnieść wrażenie, że prawie niczego już nie pamiętamy. Zwłaszcza nie pamiętamy, jak przysięgaliśmy samym sobie, że to wszystko im zapamiętamy... Jak jest tak naprawdę z naszą pamięcią?

Andrzej Filipczyk, wiceprzewodniczący ZR „Solidarności”: - Stan wojenny to było zaskoczenie. Wprawdzie część działaczy ówczesnej „Solidarności” o tym mówiła, ale realnie mało kto myślał, że może coś takiego nastąpić. Raczej brano pod uwagę możliwość interwencji zbrojnej wojsk Układu Warszawskiego. Kiedy stan wojenny stał się faktem, część ludzi była przerażona, część podejmowała działania nie tylko biernego oporu. Za to płaciło się często po latach, czego sam doświadczyłem. W pierwszych latach stanu wojennego dało się czuć sprzeciw ludzi, choć go bali się wyartykułować, bo spadały na nich represje. Z czasem zaangażowanie społeczne było mniejsze, represje zniechęcały do aktywnej działalności. Dla nas stan wojenny był próbą obrony władzy przed społeczeństwem, przed utratą władzy. Ta utrata była już niemal faktem, ale władze jeszcze chciały odsunąć ten moment. Stąd prowokacje, morderstwa księży… Mnie stan wojenny dał bodziec do działalności w sprzeciwie, ale byli i tacy, którym podciął skrzydła. Stan wojenny pozostawił w życiorysach Polaków ślady, które nigdy nie zniknęły.

Roman Jakim: - Z soboty na niedzielę usłyszeliśmy komunikat o stanie wojennym. Ale w pierwszej chwili nie bardzo zdawaliśmy sobie sprawę, co tak naprawdę się wydarzyło. Dopiero jak zamilkły telefony, autobusy nie jeździły, zmilitaryzowano przedsiębiorstwa, zrozumiałem, że władza wypowiedziała wojnę narodowi. Tak to z perspektywy czasu odbieram. Nie było dialogu, nie było woli prawdziwych rozmów ze strony władz. W 1982 r. część pracowników WSK - w tym także ja - została wezwana na tzw. karną kampanię, na ćwiczenia wojskowe w jednostce karnej w Czerwonym Borze, na którą trafiali też ludzie z grupą inwalidzką, którzy nigdy w wojsku nie byli, albo już wiek nie pozwalał na służbę wojskową. To były trzy miesiące upokorzenia. Ideologiczna wojna ze społeczeństwem.

Wojciech Buczak, przewodniczący ZR „Solidarności”: - Dla mnie 13 grudnia przebiegał wyjątkowo, ponieważ przebywałem służbowo w stoczni gdańskiej. Już w czasie lotu do Gdańska obserwowaliśmy w lasach na północ od Warszawy na polnych drogach kolumny transportowe wojska. Nie wyglądało to na manewry, a w samej stoczni panował niepokój. 12 grudnia byliśmy na morzu i nic nie wiedzieliśmy o stanie wojennym. Nad ranem 13 grudnia dotarła do nas wiadomość. Poza łącznością z dyspozytorem z portu nie było żadnego kontaktu „ze światem”. Żadna rozgłośnia, ani Wolna Europa, ani BBC, nie podała jeszcze tej wiadomości. Przychodziły na myśl wspomnienia z 1970 r., myśleliśmy że w Polsce trwają walki… W porcie stoczniowcy wzywani byli do opuszczenia stoczni, słyszeliśmy komunikaty mówiące, że w przeciwnym razie wkroczy wojsko. Sytuacja była bardzo napięta. Czołgi i wojsko stały już przed bramą nr 2, były też tłumy gdańszczan. Byłem świadkiem, jak mieszkańcy Gdańska zaczęli rozmawiać z żołnierzami, nie był żadnej agresji, ktoś ponaklejał znaczki „Solidarności” na wieżyczkach czołgów, powkładano kwiaty w lufy dział. Po paru godzinach wojsko wycofano spod stoczni. Przez miasto przejechały czołgi oklejone znaczkami „Solidarności”… Wieczorem ściągnięto liczne oddziały ZOMO i demonstrowano siłę władzy. Tworzono poczucie strachu i zagrożenia. Nie widzieliśmy już wkroczenia ZOMO do stoczni, ponieważ niemal pustym pociągiem wróciliśmy do Rzeszowa. Tu można było zauważyć, że pierwszy szok minął, zaczęliśmy organizować pomoc internowanym. Stan wojenny przerwał proces pokojowej wymiany ustroju. Wbrew oczekiwaniom władz nie doszło do walk, do rozlewu krwi, choć ofiary były. To dzięki postawie „Solidarności” i takim ludziom, jak choćby ks. Jerzy Popiełuszko. Stan wojenny to był stracony czas dla Polski, dziś bylibyśmy w o wiele lepszej sytuacji.

2009-12-31 00:00

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Krzyż z Małopolskiej „Solidarności”

Wisiał w naszym pokoju jak w każdym innym. Po prostu był. Nie zastanawiałam się, od kiedy. Traktowałyśmy go jak stały element wyposażenia miejsca pracy. Tylko gdy ktoś z zewnątrz przychodził, zwracał na niego uwagę. - Jak dobrze, że znów jest na ścianie - inicjował rozmowę odwiedzający nas przynajmniej raz w tygodniu pewien Łemko, który usiłował tłumaczyć wszystkim, że Łemkowie to Rusini i z Ukraińcami nie mają nic wspólnego. Ta potrzeba ciągłego przyznawania się niemłodego już mężczyzny do nieznanej nam bliżej narodowości wywoływała w nas, wtedy młodych dziewczynach, skrywany uśmiech. Tragiczną historię bieszczadzkich połonin i jej mieszkańców zrozumiałam wiele lat później, wędrując śladami zarośniętych bujną roślinnością wsi i usytuowanych na wzgórzu ruin cerkwi oraz fragmentów cmentarzy z połamanymi żelaznymi krzyżami na zrujnowanych nagrobkach. A nasz krzyż był nowiutki, jeszcze pachniał świeżo ściętym drzewem. Szybka, masowa robota zauważalna była przede wszystkim w metalowej postaci Ukrzyżowanego. Widać było, że forma była stara lub prymitywnie wykonana. Odwiedzający nas pan Krzysztof, szef sprzymierzonych związków rzemieślników, o którym wiedziałyśmy, że został wyrzucony z uniwersytetu w 1968 r. i nigdy tam nie wrócił, syn sławnego krakowskiego malarza i - jak sądziłyśmy - na pewno znający się na sztuce, z politowaniem kiwał głową nad jego estetyką. Tylko pan Józef ze sprzymierzonego związku rolników traktował go jak chleb powszedni. Tuż po wejściu do naszego pokoju całował przybite gwoździem stopy Chrystusa, nabożnie się żegnając. Gdy zwoływał nas w grudniu na strajk rolników do Rzeszowa, coraz bardziej nieobecny i roztargniony, jego wzrok skierowany na Ukrzyżowanego mówił więcej niż niejeden apel. Po 13 grudnia 1981 r. nie myśleliśmy o nim. Trzeba się było ukryć i najlepiej nie mieszkać tam, gdzie było się zameldowanym. SB to zbiurokratyzowana machina. Szukali tam, gdzie mieli zapisane. Najbliższe tygodnie i miesiące poświęciliśmy na odtwarzanie struktur związku i organizowanie podziemnej poligrafii. Ci, których nie aresztowano w nocy 13 grudnia, początkowo się ukrywali, później, wzywani do „białego domku”, albo go opuszczali po przesłuchaniu, albo dzielili los internowanych. Po kilku miesiącach dostaliśmy wezwania do zabrania prywatnych rzeczy z budynku Regionu Małopolskiej „Solidarności” i zostały rozwiązane umowy o pracę. Wchodziliśmy tam z ciężkim sercem. Powitał nas nieopisany bałagan. Na podłogach walały się sterty papierów i teczek, z pootwieranych szaf i szuflad biurek wystawały pojedyncze dokumenty. W kącie na krześle z tekturowego pudła dawały się zauważyć chaotycznie wrzucone niechlujną ręką małe krzyżyki, przygotowane do przekazania nowo powstającym siedzibom Związku. Wszystko wyglądało tak, jakby przed chwilą skończyła się tu rewizja. Pozwolono nam zabrać prywatne rzeczy. Spojrzeliśmy po sobie. Tego, co najważniejsze - dokumentacji Związku już nie było. Gdy opuszczaliśmy budynek, ściągnęliśmy ze ścian krzyże, obawiając się, że zostaną zbezczeszczone. Pilnujący nas panowie przyglądali się tym czynnościom w milczeniu, bez jednego komentarza. Pudełko z krzyżami, które stało samotne w kącie pokoju, wynieśliśmy bezpiecznie poza budynek. Opuszczając siedzibę Małopolskiej „Solidarności”, obejrzeliśmy się za siebie, zamykając w ten sposób kawał ważnego okresu życia. Każdy z nas wyjmował z pudełka jeden krzyż i chował go do kieszeni. Po powrocie do domu znajdował dla niego godne miejsce. W następnych latach jeszcze wiele razy zmienialiśmy miejsce zamieszkania, jednak drewniany krzyżyk z Regionu wędrował zawsze z nami. Dziś, po 30 latach, gdy odwiedzam znajomych z tamtego okresu, rozpoznaję go natychmiast. Taki krzyż jest u Ewy, której ojciec - kapitan Ludowego Wojska Polskiego - w pierwszych dniach stanu wojennego w krakowskim „białym domku” Służby Bezpieczeństwa na zastrzeżonej wojskowej linii rugał wyrodną córkę, by wreszcie dała sobie spokój z tymi wolnościowymi bzdurami i pomyślała, w jakiej sytuacji stawia go wobec przełożonych, a mąż - aresztowany w 1986 r. za druk nielegalnych wydawnictw, po serii przesłuchań na Montelupich nigdy już się nie pozbierał, sama musiała wychowywać troje maleńkich dzieci. Jest u Agnieszki i Kajtka, którzy wydawali najdłużej ukazujące się pismo podziemnej „Solidarności” Małopolskiej „13”, a w każdą rocznicę „Wujka” jeździli na Śląsk i będą jeździć - jak mówią - dopóki winni zbrodni na górnikach nie zostaną ukarani. Jest i u Włodka, który po kilkunastu latach emigracji politycznej we Francji wrócił do Polski z rodziną, ale nie może się tu odnaleźć. Jest u Leny, której mądra przyjaźń towarzyszyła w najtrudniejszych momentach naszej młodej dorosłości, przy narodzinach naszych dzieci, w chorobach, braku domu i tułaczkach po cudzych kątach. Jest także w moim domu. Przy kolejnych przeprowadzkach był jako pierwszy pakowany do pudeł i jako pierwszego wyjmowaliśmy go z mężem i wieszaliśmy na ścianie. Pewnego dnia córka zapytała, dlaczego właśnie ten krzyż traktuję z taką atencją. Wtedy trudno mi było znaleźć właściwe słowa, aby wyjaśnić to małemu człowiekowi. Dziś, gdy spoglądam na krzyż, widzę młodych z tamtych lat - dumnych, odważnych, pełnych nadziei, wrażliwości, pomysłów, wiary, która góry przenosi, i rozumiem pełnię chrześcijańskiej symboliki.
CZYTAJ DALEJ

Św. Dominik - apostoł modlitwy różańcowej

Głęboka cisza obejmuje każdego, kto opuszczając tętniące miejskim życiem ulice Bolonii, przekroczy progi kościoła św. Dominika. Położona przy placu o tej samej nazwie bazylika San Domenico jest jednym z najważniejszych miejsc kultu w stolicy regionu Emilia-Romania. To tu przechowywane są doczesne szczątki św. Dominika, założyciela Zakonu Kaznodziejskiego Ojców Dominikanów i apostoła Różańca

W styczniu 1218 r. św. Dominik przybył do Bolonii i zamieszkał wraz z braćmi w klasztorze przy kościele pw. Oczyszczenia Najświętszej Panny Maryi, wówczas znajdującym się poza murami miasta. Wobec potrzeby większej siedziby, w 1219 r. św. Dominik osiadł na stałe w klasztorze San Nicolò delle Vigne, na którego miejscu stoi obecna bazylika Dominikanów. Tutaj św. Dominik osobiście przewodniczył dwóm pierwszym zgromadzeniom ogólnym, mającym na celu zdefiniowanie podstawowych praw Reguły. Tutaj też 6 sierpnia 1221 r. Święty zmarł i został pochowany. Kanonizował go 13 lipca 1234 r. papież Grzegorz IX.
CZYTAJ DALEJ

Kraków: Startuje akcja otwierania kościelnych i klasztornych ogrodów

2025-08-09 13:58

[ TEMATY ]

Kraków

akcja

klasztor

otwieranie ogrodów

Adobe Stock

Kraków, Wawel

Kraków, Wawel

Ogród przy bazylice Św. Floriana w ścisłym centrum Krakowa został w sobotę udostępniony mieszkańcom i turystom w ramach zainaugurowanej właśnie akcji „Otwarte Ogrody” przygotowanej wspólnie przez miasto i Archidiecezję Krakowską. W planach są kolejne niedostępne zwykle ogrody klasztorne i kościelne.

W malowniczym, nieco zdziczałym ogrodzie przy bazylice św. Floriana przygotowano w sobotę dla gości „Śniadanie dla trawie”. Przybywający do popołudnia mogą się raczyć na kocach specjalnie przygotowanymi specjałami oraz samodzielnie zrywać dojrzałe owoce ze starych drzew owocowych – śliw, jabłoni i gruszy. Na chętnych czekał badminton i wspólne ćwiczenia pod okiem instruktorki Marty Ficner.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję